Lewiatan (2014)

leviathan_poster_2014

Rosja to jak wiadomo piękny kraj – nigdy nie byłem, ale dużo się nasłuchałem od znajomych, których interesuje on znacznie bardziej ode mnie – który jak wszystkie piękne miejsca na tej planecie ma generalny problem z kadrą zarządzającą. Społeczność zamieszkująca ogromne połacie tej euroazjatyckiej krainy przez wieki zarządzana była żelazną ręką carów i bojarów, którzy korzystając ze wsparcia Cerkwi Prawosławnej, utrwalali bez pardonu typową dla feudalizmu hierarchię i niewiele się przejmowali losami swoich poddanych.

Gdy Rewolucja Październikowa obaliła w końcu rządy arystokracji, Rosja stała się formalnie Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich, których w zasadzie nie łączyło nic poza językiem urzędowym, bo co mogło łączyć Jakuta ze wschodnich krańców Syberii z mieszkańcem Odessy? Nieszczęśliwie dla Polaków, także ten zmyślny i twardy lud, który wykuł swoją tożsamość narodową w bezwzględnym ucisku zaborców, stał się ofiarą ekspansji ZSRR jeszcze w trakcie II Wojny Światowej.

Za kurtyną tych machinacji stał chytry i bezwzględny Gruzin o przybranym imieniu Józef Stalin, który zasłynął z tego, że bardzo lubił wódkę i nie znosił jazzu, a w czasie swoich rządów wymordował łącznie 50 mln ludzi… żeby było śmieszniej, głównie swoich krajan. Mimo tego stał się on obiektem westchnień wielu radzieckich poetów, którzy z wyjątkowym żarem opisywali jego ojcowską dobroć, magiczną moc sprowadzania urodzaju i usta czerwone jak maliny, co przeszło do legendy, mimo że Polacy niechętnie o tym wspominają, szczególnie w kontekście sadzonych dla niego przez pionierów w pocie czoła drzewek brzozowych.

W Lewiatanie Zwiagincew wymija jednak fascynującą historię swojego kraju, a na celownik bierze Rosję współczesną, wiejską, a konkretnie rejon Murmańska – znajdujący się na przeciwnym biegunie od moskiewskiego przepychu, kraj „ruskich ludzi”, których pochodzenie stawia ich w takiej samej pozycji, w jakiej znajdowali się chłopi pańszczyźniani wobec bojarów. W istocie, głównym przesłaniem filmu wydaje się to, że mimo transformacji ustrojowej nic się tak naprawdę w Rosji nie zmieniło.

Protagonista o swojskim imieniu Kolia (tak samo dobrym do picia wódki jak polskie imię Rysiek czy Edek) broni się przed eksmisją z własnej ziemi w sądzie rejonowym, który jak się szybko dowiadujemy, odrzuca jego apelację o rewaloryzację gruntu. Ten po zawłaszczeniu ma zostać odsprzedany deweloperowi przez lokalnego mera, który stoi za całą operację i nie waha się nawet złożyć Kolii wizyty po pijaku w ten sam dzień, by go zelżyć, gdy ten absolutnie zdesperowany konsultuje się ze swoim prawnikiem, Dmitrim.

Przybyły z Moskwy Dmitri bierze tymczasem sprawy w swoje ręce i dzień później składa wizytę merowi – tłustemu, czerwonemu na twarzy knurowi o świńskich oczkach (rewelacyjna rola Romana Madjanowa) – zręcznie szantażując go teczką pełną niewygodnych dokumentów i nazwiskiem komisarza komitetu centralnego. Mer nie pokazuje tego po sobie, ale wpada w panikę i za wszelką cenę próbuje znaleźć na prawnika haka.

Ten tymczasem okazuje się mieć zupełnie inny motyw dla swojej wizyty, który wychodzi na jaw podczas urodzinowego wypadu w głuszę z miejscowymi policjantami, kiedy wóda i karabiny stają się idealnymi partnerami do zabawy. Chlanie wódy pozostaje zresztą jednym z głównych motywów Lewiatana, który jak znalazł pasuje do rosyjskiej prowincji. Ale choć stakan leci za stakanem, bohaterowie, co trzeba wyraźnie podkreślić, nigdy nie upijają się w trupa. Niestety, ten ludowy styl picia w filmie nie spodobał się rosyjskim władzom, które obwołały go mało chlubnym i mało generalnie też sam film polubiły.

Ale Kreml ma do tego powód, bo Zwiagincew nie ukrywa, że najbardziej interesuje go krytyka stosunków klasowych w putinowskiej Rosji, która w jego obiektywie staje się państwem głęboko podzielonym. Po jednej stronie stoją bowiem oficjele dzierżący władzę wszechmocną, a po drugiej ci, których życie zależy od tych pierwszych. A że wizja to zaiste smutna, film ma też bardzo smutną wymowę.

Bohaterowie Lewiatana nie mają nie tylko żadnych decyzji do podejmowania, ale brakuje im wolnej woli, czym reżyser punktuje duchowość prawosławną (człowiek jako niewolnik boży). Przymierze władzy politycznej i duchowej zostaje zresztą tak samo skrytykowane, jak chciwość klasy rządzącej. W przedostatniej scenie filmu mer wraz ze swoją rodziną i kółkiem lokalnych biznesmenów kontemplują uważnie wzniosłe słowa popa podczas nabożeństwa, tylko po to by chwię po wyjściu z cerkwi oddać się z powrotem swoim brudnym interesom!

Przesłanie Zwiagincewa jest o tyle jasne, że reżyser mówi wprost, a jedyną alegorią pozostaje Lewiatan, nad którą nie ma nawet sensu się rozwodzić. Rzeczami, na które warto spojrzeć bliżej są za to reżyseria, zdjęcia i specyficznie pojęty dramatyzm. O ile te pierwsze inwokują nostalgię za złotymi czasami włoskiej Nowej Fali, szczególnie za kinem Antonioniego, a nie za psychologicznymi koszmarami Tarkowskiego, napięcie w Lewiatanie waha się pomiędzy thrillerem psychologicznym, a duchową udręką rodem z polskiego kina moralnego niepokoju.

Pomimo tego, że reżyseria jest bardzo równa, Zwiagincewowi bardzo trudno przychodzi połączenie tragizmu postaci i akcji rozgrywającej się w przestrzeni społecznej. O ile prawnik czy żona Kolii posiadają swoje wewnętrzne dramaty, zostają one zarysowane tak fragmentarycznie, że nie wnoszą praktycznie nic do fabuły, która lawiruje pomiędzy życiem bohaterów tej przypowieści i traci napięcie bardzo krótko po swoim punkcie kulminacyjnym. A że Kolia jest postacią, która z założenia nie posiada głębi, jego losy są mocno zdeterminowane.

Technicznie Zwiagincew nie odstaje od festiwalowego artyzmu. Swoją wizję prezentuje w pejzażowych ujęciach, opatrza bardzo standardową reżyserią i jeszcze bardziej standardowym montażem. O ile pierwsza połowa filmu staje pod znakiem enigmatycznego rozwoju wydarzeń z minimalnym komentarzem reżyserskim, druga część grzęźnie miejscami w nie do końca doszlifowanych dialogach i nieco zbytecznych scenach z przesłaniem, które zamiast pogłębiać tematykę społeczną, stają się nudnymi, artystycznymi dygresjami, jakich pełno w kinie głównego nurtu.

Mimo tego Lewiatan pozostaje niezłym obrazem i wcale się nie dziwię, że dostał nominację do Oscara, bo to dokładnie ten rodzaj natchnionego, poetyckiego, lokalnego kina, które kocha Amerykańska Akademia Filmowa. Nie znajdziemy tu eksperymentów narracyjnych, dwuznaczności czy kwestionowania klasycznych wzorców, możemy się za to ze spokojem oddać śledzeniu akcji, która mimo że zmierza do tragicznego końca, absolutnie nie wstrząsa… ale daje konieczną satysfakcję.

Conradino Beb

 

Oryginalny tytuł: Левиафан
Produkcja: Rosja, 2014
Dystrybucja w Polsce: Against Gravity
Ocena MGV: 4/5

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: