Krwawy obiad (1987)

blood_diner_1987

Kanibalizm to chyba najczęściej łamane tabu w kinie grozy. Od deszczowych lasów Amazonii po zamglone uliczki współczesnej Brytanii, antropofagi zawsze znajdą swoją niszę. I choć temat sam w sobie jest kontrowersyjny, to połączony z groteską czy czarnym humorem, wydaje się być idealny dla ludzi o mocno wypaczonej satyrze. I z myślą o nich właśnie powstał niesławny Krwawy Obiad z 1987 roku, wyreżyserowany przez Jackiego Konga.

Dwójka braci, George (Carl Crew) i Michael (Rick Burks) to kanibale. Prowadzą knajpę, a w przerwach zbierają składniki niezbędne do przywrócenia starożytnego bóstwa Shity. W pozyskaniu części ciał młodych kobiet, w które wcieli się reinkarnacja Shity, pomaga mózg szalonego wujka zamknięty w słoiku. Zwieńczeniem rytuału ma być tytułowa krwawa uczta, podczas której zgromadzony tłum przekroczy wszelkie granice obżarstwa, a ożywionej bogini zostanie złożona ofiara z dziewicy.

Lektor z początku czyta nam ostrzeżenie, w którym przekonuje, że wszystkie sceny w filmie zostały wykonane przez profesjonalistów, a sam seans odradzany jest widzom o słabszych nerwach. Bo Krwawy Obiad to nic innego, jak popularna w latach 80-tych komedia gore. Co prawda nie ma takiego polotu jak Martwica Mózgu, ale fani tego specyficznego nurtu będą z pewnością usatysfakcjonowani.

Humor jest tutaj wyjątkowo niskich lotów, więc jeśli nie śmieszy was rzyganie grubasa po gościach knajpy, czy policjant przepytujący kukiełkę brzuchomówcy, to seans okaże się wyjątkowo nudny. A właśnie kloaczna satyra, klimat szalonej drugiej połowy XX w. i tandetne efekty gore, tak charakterystyczne dla epoki VHS, są głównymi powodami, dla których warto sięgnąć po ten film.

Najsłabiej wypada aktorstwo, choć para kanibali jest jeszcze jako tako przekonująca, ale reszta raczej nie zasługuje na pochwały. Pojawiające się na drugim planie postaci przypominają statystów z filmów Tromy, zwłaszcza liczne postacie żeńskie. George i Michael to zaś typowy duet nieudaczników, którzy tylko dzięki wskazówkom mózgu ze słoika wiedzą co robić, by rytuał doszedł do skutku.

Należy także wspomnieć, że choć film ostrzega nas przed nadmiernym epatowaniem brutalnością, okazuje się to niestety nieprawdą. Mamy tutaj wprawdzie trochę ostrzejszych scen, ale w porównaniu ze wspomnianą Martwicą Mózgu, czy drugą częścią Martwego Zła, to bajeczka dla 16-latków. Do tego wszystkie efekty gore zostały wykonane bardzo tandetnie, choć wpisuje się to w obraną konwencję.

Wisienką na krwawym torcie pozostaje finał, parkiet dyskoteki wypełniony pożerającymi się nawzajem zombie na pigułach, stroboskopy migające w rytm electro, granego przez parę sobowtórów Adolfa Hitlera i stojąca na scenie Sithę, strzelającą do ludzi piorunami z oczu. Dla takich scen warto żyć.

Krwawy Obiad dla wielu kinomanów pozostaje dziełem kultowym, wręcz opus magnum komedii gore, ale ja w tym całym melanżu krwi, kiczu i tandety widzę przede wszystkim ducha najlepszych czasów kina grozy. Nie żałuję poświęconych mu 80 minut życia, ale kultowości tu nie widzę. Filmowi brakuje zdecydowanie ostrzejszego pazura, bo samo ocieranie się o kontrowersyjną tematykę nie wystarczy. Nie osiągnął on zresztą nigdy komercyjnego sukcesu. Jeśli jesteście fanami wymienionych produkcji, to możecie śmiało sięgać po obraz Konga. Jeśli nie, poczekajcie na kolejny seans w telewizji, może akurat Krwawy Obiad okaże się całkiem smakowitym kąskiem.

Oskar ‘Dziku’ Dziki

 

Oryginalny tytuł: Blood Diner
Produkcja: USA, 1987
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 3,5/5

3 komentarze

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.