“Kung Fury” i kultura nostalgii

To że Kung Fury zrobił taką furorę w Cannes i w Internecie może być dziwne tylko dla tych, którzy ostatnie parę lat spędzili zakopani w szafie. Błyskotliwy mashup kilkudziesięciu filmów ze złotej epoki VHS i gier na konsole/komputery 8-bitowe, wyreżyserowany przez szwedzkiego maniaka kultury popularnej lat ’80 pokazuje, że klimatom retro w końcu udało się wypłynąć na szerokie wody… w istocie.

W mediach społecznościowych na całym świecie trwa euforia! Fani Kung Fury wypisują setki komentarzy na JuTjubie, których nikt nie jest w stanie ogarnąć w całości. W zachwyt wpadły także internetowe magazyny i portale tj. Independent, Vice, Yahoo czy Variety. Na dzień dzisiejszy film natrzaskał na JuTjubie ponad 8 mln odsłon. Nieźle jak na skromny budżet $630,019, ustukany na Kickstarterze.

Jak mówi o swoim hicie David Sandberg, jego scenarzysta i reżyser: Jest tu trochę Terminatora, trochę Karate Kida, Pogromców duchów, Wojowniczych Żółwii Ninja i Robocopa. Próbowałem podsumować moje emocje na temat lat ’80 w krótkim filmie. I próba ta zdecydowanie się udała, co potwierdzam własnymi słowami. Kung Fury to halucynogenna podróż do krainy niezwyciężonych wojowników ninja, nastolatków z bronią maszynową, superpotworów i syntezatorowych soundtracków, zawsze towarzyszących zdartym kasetom wideo.

Film został zaprezentowany, jak przystało na prawdziwy hołd dla estetyki VHS, w przesyconej palecie kolorów, z obowiązkowymi pasażami zdartej do bólu taśmy, które służą pogłębianiu uczucia absurdu – bynajmniej nigdy nie umykającego na bok – i wywołują słodko-gorzkie uczucie nostalgii w mózgach pokolenia Y, którego przedstawiciele rodzili się od późnych lat ’70 do połowy lat ’80, w ostatniej fazie Zimnej Wojny… w Polsce będąc ostatnimi, którzy pamiętają poprzedni system.

Sam urodziłem się w 1980 i choć tak jak wszyscy moi rówieśnicy nie pamiętam dobrze Stanu Wojennego, pamiętam za to dobrze eksplozję kultury VHS, najpierw pirackie kasetki przegrywane kilkanaście razy jedna z drugiej, a potem te oficjalne, dystrybuowane przez Elgaz, Warner Bros i inne firmy, które korzystały z otwierania się Polski na Zachód.

Pomimo że Powrót Jedi obejrzałem po raz pierwszy w lokalnym kinie w 1986 – był to w ogóle mój pierwszy film kinowy, jeśli nie liczyć „poranków” – Gwiezdne wojny i Imperium kontratakuje musiałem już oglądać z niemieckiego VHS z polskimi napisami… i do dzisiaj pamiętam Darth Vadera wypowiadającego kwestię: Ich bin dein vater, Luke. A te wdruki, czy chcemy, czy nie, pozostają w naszym systemie nerwowym na zawsze.

kung-fury-kadr2
Wojowniczka z epoki wikingów w „Kung Fury”

I właśnie z tego powodu dobrze kumam klimat Kung Fury, który dla mojego pokolenia służy przede wszystkim jako reaktywator kanapowych przeżyć, tanich dreszczy z dzieciństwa przy seryjnych śmieciach wytwórni Canon, braci Shaw i wielu mniejszych producentów czy dystrybutorów. Obrazy kung-fu z Hong Kongu – obejrzałem ich chyba w tym czasie z 200 – mieszały się z Amerykańskim ninją, Predatorem, Rambo, Terminatorem, Nagą bronią, Nieśmiertelnym, Władcą lalek, Straceńcami (tymi o Hell’s Angels w Wietnamie), Powrotem do przyszłości czy Akademią policyjną.

A wyobraźnię pobudzały jeszcze zestawy plastikowych gadżetów wojskowych, które zalewały także polski rynek i obowiązkowe plakaty z Rambo albo Commando na ścianie – kto nie miał jednego, ten był na podwórku frajerem – dające uczucie uczestniczenia w pewnym specyficznym kulcie. Na kolegów, którzy obejrzeli już wszystkie części Rambo, patrzyło się jak na wtajemniczonych i z wypiekami na ustach słuchało, jak nasz bohater przeżywał po męsku tortury nikczemnych Rosjan w Afganistanie!

kung_fury_kadr
Scena z „Kung Fury”

Ten emocjonalny związek z amerykańskimi „superbohaterami akcji” sprawił zaś z kolei, że nigdy nie traktowaliśmy poważnie słów polskich krytyków filmowych, którzy zbywali Rambo jako śmieć i właśnie dzięki nam dzisiaj na ten film – jak też na szeroko pojętą działkę eksploatacji, campu i gatunków – patrzy się już w Polsce zupełnie inaczej. My, pokolenie transformacji, nigdy nie daliśmy sobie odebrać prawa do czystej rozrywki i dzisiaj świętujemy swój triumf nad nadętą, pompatyczną sraczką filmową dla intelektualistów, która dawno straciła już rację bytu!

Conradino Beb

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: