Gdy w 1975 roku ukazał się archetypiczny dla nurtu nazisploitation film Elza – Wilczyca SS, jego reżyser, Don Edmonds, dał światu Elzę, nazistowską panią komendant o ciele i twarzy Dyanne Thorne. Wilczyca igrała z widzem na krawędzi dobrego smaku, sięgając po temat obozów koncentracyjnych, by zaspokoić żądzę zysku producentów filmu, ale miażdżąca krytyka (która nie była w stanie zrozumieć logiki tego typu produkcji) nie powstrzymała ich od pociągnięcia serii dalej.
Wielu co wrażliwszych widzów ucieszy fakt, że Elza – Strażniczka haremu odcina się zupełnie od swoich nazistowskich korzeni. Z poprzednim filmem łączy go w zasadzie tylko postać tytułowej Elzy, sadystycznej strażniczki i bezdusznej, nienasyconej nimfomanki. To zupełnie nowa historia, która zaskakująco lepiej odnajduje się w gatunku sexploitation niż jej poprzedniczka!
Tym razem za punkt odniesienia obrano kryzys naftowy lat ‘70, a akcję osadzono wśród szejków zamieszkujących bliżej nieokreślony kraj na Bliskim Wschodzie. Elza gra tutaj rolę przybocznej strażniczki przestępczego lorda El Sharifa, który para się handlem ludźmi i przemytem narkotyków. Jednak bliskowschodniemu półświatkowi zaczyna przyglądać się pewna międzynarodowa organizacja reprezentowana przez komandora Adama Scotta (Max Thayer).
Stając w opozycji do Wilczycy, nakręcona przez Edmondsa Strażniczka haremu to film wręcz pruderyjny! Choć tortury, gwałty, a nawet pedofilia i kanibalizm stanowią trzon produkcji, nie przekracza ona nigdy bezpiecznej granicy dobrego smaku.
Przykładowo, wspomina się o szczurach żerujących na pochwie jednej z ofiar, jednak nie będzie nam tego nigdy dane zobaczyć. Wciąż znajdziemy jednak sceny, w których nagie piersi kończą w imadle – co swoją drogą jest zabawniejsze niż brzmi – lub miny zbliżeniowe założone w kobiecych muszelkach.
Klejona na siłę historia to oczywiście pretekst, by atakować percepcję widza golizną, torturami i paroma tandetnymi scenami akcji rozegranymi na tle obskurnej scenografii. Jest tutaj nawet miejsce na jakiegoś bliżej nieokreślonego potwora zamkniętego w lochu. Żywot kobiet w arabskim haremie został również pociągnięty do absolutnego absurdu.
Najjaśniej lśni w filmie oczywiście sama Dyanne Thorne, która wcieliła się w tytułową rolę. Wrażenie robi scena, w której Elza przybywa na kolację w skąpym, czarnym kombinezonie i ze smyczą w dłoniach. Scenariusz stara się nieco wybielić jej postać, dając jej możliwość pokierowania buntem przeciwko złemu szejkowi.
Gdy Elza zostaje złapana i poddana torturom, film stara się nawet wykrzesać z nas iskrę współczucia… ale wszyscy niestety wciąż pamiętają wyczyny blond piękności z poprzedniego filmu!
Rewolta skierowana przeciwko trzymającym władzę możnym szejkom jest mocno przerysowana, a jej wykonanie wywołuje raczej uśmiech politowania aniżeli ekscytację. Trudno się tutaj również doszukać jakiś szpilek wbitych w kulturę Bliskiego Wschodu. Arabowie są niby przedstawieni jako handlarze ludźmi i przejawiają skłonności do okrucieństwa, jednak biali przybysze ze wschodu również nie są krystalicznie czyści.
I taka właśnie jest cała Elza – Strażniczka haremu. To nieco odstręczający, tani i uroczy w swej głupocie relikt szalonych lat ‘70. Dla wielu rozwodnienie atmosfery po poprzednim filmie może świadczyć o zatraceniu przez produkcję pazura, dla innych ta „przystępność” pozwoli pochylić się nad tą, bądź co bądź, legendarną figurą kina eksploatacji.
Oskar „Dziku” Dziki
Oryginalny tytuł: Ilsa, Harem Keeper of the Oil Sheiks
Produkcja: Kanada/USA, 1976
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 3,5/5