
Nowojorski duet braci Safdie doskonale zna rytm, jakim żyje ich miasto o każdej porze dnia i nocy. Znaczna część nakręconego przez nich Good Time rozgrywa się w na pozór pustych przestrzeniach, szpitalach czy zamkniętym wesołym miasteczku. Jednak w każdym miejscu znajdzie się ktoś, kto próbuje, w mniej lub bardziej legalny sposób, trochę zarobić.
Constantine Nikas (Robert Pattinson), ze świeżo nałożoną na włosy platyną, siedzi na kanapie oglądając lokalne wiadomości, podczas gdy nieświadoma niczego nastolatka ukrywa go przed organami ścigania. Widzieliśmy już, jak w towarzystwie opóźnionego w rozwoju brata dokonał napadu na bank i wyciągnął ze strzeżonego szpitala zabandażowanego bandytę. Jednak, kiedy na ekranie pojawia się brutalne przerwanie próby samobójczej przez policję, krzywi się i zmienia kanał.
Good Time to porywający, pełen przemocy thriller, którego główny bohater, choć surowy, jest człowiekiem o wyjątkowo dobrym sercu. Twórcy poświęcają odpowiednio dużo czasu na pokazanie dysfunkcyjnej relacji dwóch braci, zanim na dobre zanurzą się w odmętach neonowego chaosu.
I wielka w tym zasługa aktorskich umiejętności Roberta Pattinsona, który już od premiery Rover (2014) kieruje swoją karierą w wyjątkowo interesujący sposób. Jego Connie jest bohaterem zarówno kompetentnym na ulicznym rynku, jak i nieroztropnym, empatycznym i skłonnym do wybuchów skrajnych emocji. Swoje małe role mają tutaj również Jennifer Jason Leigh, która powtarza praktycznie swoją rolę Daisy Domergue z Nienawistnej ósemki (2015) oraz kontrowersyjny raper Necro.
Będący na drugim planie brat głównego bohatera Nick (Benny Safdie – jeden z reżyserów) czy wyciągnięty omyłkowo ze szpitala Ray (Buddy Duress) również wypadają bardzo przyzwoicie. Poświęcając im wystarczająca ilość czasu i wkładając w usta naturalnie napisane dialogi, widz w zupełności kupuje ich kreacje.
Kolejną rzeczą, jaka odróżnia Good Time od setek mu podobnych filmów są zdjęcia. Odpowiedzialny za nie Sean Price Williams to facet, który chyba naprawdę kocha neony, gdyż twarz Pattinsona jest tutaj wręcz zalewana kolejnymi falami kolorowego blasku. W całym tym krajobrazie nocnych latarni i pustych parków żywe kolory są jak krwawiące rany na ekranie wzmacniając tylko halucynogenny vibe filmu.
Film ma dość epizodyczne podejście do przedstawionej podróży głównego bohatera, z miejsca kierując go na tory Jima Jarmuscha. I tak jak w takiej Nocy na Ziemi (1991) czy Mistery Train (1989), wszystkie te małe historie są odpowiednio angażujące, nie wytrącając nas z głównej fabuły.
Bracia konstruują świat pogrążony w nieustannej paranoi. W budowaniu poczucia ciągłego zagrożenia w fenomenalny sposób pomaga tutaj partytura Daniela Lopatina działającego pod pseudonimem Oneohtrix Point Never. Jego ścieżka dźwiękowa kłania się co prawda kultowym thrillerom ery VHS, jednak idzie on o krok dalej w bardziej pomysłowym i ekspresyjnym stylu niż reszta. Muzyka tutaj stanowi swojego rodzaju odwzorowanie tego, co dzieje się w głowie Conniego.
W pewnym momencie swojej podróży bohater mówi „mam wrażenie, że wszystko, co mi się dziś przydarza, jest głęboko związane z moim celem”. Droga do tego celu usłana jest kwasem przelanym do butelki po sprite, pobiciami i kłamstwem. Good Time stara się zobrazować tkankę żyjącą gdzieś pod powierzchnią miasta, miejsce, gdzie nie ma czasu na myślenie. Po prostu reagujesz tak szybko i tak długo, jak to tylko możliwe.
Oskar Dziki
Oryginalny tytuł: Good Time
Produkcja: USA, 2017
Dystrybucja w Polsce: Netflix
Ocena MGV: 4/5