Uwolnienie (1972)

Deliverance-poster-1972

Dużo filmów oglądamy po to, aby miło spędzić czas. Lubimy pośmiać się z kumplami do jakiejś głupawej komedii, poczuć dreszcz przerażenia przy kolejnym horrorze, czy po prostu wyłączyć intelekt zarzucając jakiś film akcji, gdzie prawa rządzące światem schodzą na drugi plan. Są jednak takie obrazy które zostają w pamięci na zawsze. Co więcej, definiują dla nas pewien gatunek, przez co każdy kolejny film oceniamy przez ich pryzmat.

I tak pewnej bezsennej nocy, przewijając kanały w telewizji, trafiłem na coś, co od razu mnie zaciekawiło. A co zobaczyłem, na zawsze zmieniło moje postrzeganie dramatu połączonego z thrillerem. Nie dane mi było zasnąć tej nocy, nawet długo po napisach końcowych i długo się zastanawiałem, czy to co właśnie obejrzałem, to prawdziwe arcydzieło kinematografii?

Do książki Jamesa Dickeya Wybawienie przymierzałem się od dawna, lecz dopiero niedawno znalazłem dla niej czas. Jednak nie o słowie pisanym tutaj mowa, a o filmie niesławnego Johna Boormana, którego scenariusz opiera się na tej właśnie lekturze. Wydany w 1972 roku obraz zaliczany jest dzisiaj do klasyki thrillerów i sam Quentin Tarantino powiedział kiedyś, że miał on dla niego ogromne znaczenie w kształtowaniu postrzegania kina.

Fabuła w gruncie rzeczy jest prosta, ale patrząc na rok produkcji raczej mało było wtedy tego typu historii w mainstreamowym kinie. Czwórka bogatych mieszczuchów z Atlanty, chcąc przeżyć wielką przygodę życia, wybiera się na spływ kajakowy w dzikie tereny Appalachów. Z początku wszystko idzie po dobrej myśli i mimo mniejszych lub większych problemów nasi bohaterowie czerpią radość z spędzonego wspólnie czasu i obcowania z naturą.

Całą tą sielankę przerywa moment, w którym dwójka z nich przypadkowo konfrontuje się z parą brudnych, bezwzględnych rednecków o zapędach morderczo-homoseksualnych. Kiedy cudem wychodzą z opresji, zabijając przy tym jednego z napastników, rozpoczyna się prawdziwa gra o przeżycie, a widz zostaje brutalnie schwytany za gardło i trzymany w tym stanie do końca filmu.

Boorman nie odbiega zbytnio od historii przedstawionej w książce, skracając tylko niektóre wątki oraz dodając pewne elementy akcji w ciągu dnia. Co pierwsze uderza w nasze oczy, to scenografia, która zapiera dech w piersiach. Rwąca, górska rzeka zdaje się w nieskończoność wić między stromymi brzegami, stanowiąc dla bohaterów rodzaj naturalnej pułapki.

Początkowe sceny kręcone są w obskurnych, małomiasteczkowych miejscówkach, w których wręcz kipi brud i czuć odległość dzielącą je od większego skupiska ludzkiego. Natura zmienia się tutaj w więzienie, rzeka w oprawcę, a ludzie gór – bo tak nazywani są antagoniści, w strażników, którzy pilnują, aby nieproszeni gości nigdy nie opuścili swojego „miejsca odsiadki”.

Twórca perfekcyjnie dobrał także ekipę aktorską. Ed (John Voight), Lewis (Burt Reynolds), Bobby (Ned Beatty) oraz Drew (Ronny Cox) wcielają się tutaj w rolę przyjezdnych biznesmenów pragnących udowodnić sobie, że na łonie matki ziemi radzą sobie tak samo sprawnie jak w przeszklonych biurach. Każdy z nich jest inny, każdy zmienia się wraz z postępem fabuły, choć nie wszystkim dane będzie dotrwać do końca wśród żywych.

Początkowa, paniczna ucieczka przed nieznanym zagrożeniem, ustępuje stopniowo chęci walki o życie, przezwyciężenia własnych lęków i słabości, a w końcu prowadzi do zbrodni… ale wszystko to jest drogą do tytułowego wybawienia. Z drugiej strony, barykady stawiają ludzie z gór, autochtoni z Appalachów, którzy świetnie znają teren i nie mają żadnych moralnych zahamowań wobec przyjezdnych.

Ci są wyjątkowo brudni, na wpół dzicy i odpychający, ale mimo tego z początku nawiązana zostaje między tymi dwoma różnymi światami nić porozumienia. Wystarczy obejrzeć genialną w swojej prostocie scenę na stacji benzynowej z niewidomym chłopcem albinosem grającym na banjo. Postaci są przy tym bardzo ambiwalentnie nacechowane. Głównych bohaterów polubimy od samego początku, zwłaszcza tych granych przez Voighta i Beatty’ego, ale ich oponenci wywołują u nas autentyczny strach, zwłaszcza posiadający homoseksualne zapędy bezzębny facet.

Uwolnienie to pełnokrwisty thriller z silną dramaturgią oraz elementami kina przygodowego, a nawet ośmieliłbym się zaklasyfikować go do szeroko pojmowanego horroru. Nie ma tutaj miejsca na patetyczne przemowy, próby analizy ludzkiej psychiki, jest za to pierwotna chęć przetrwania, która jak motor napędowy popycha akcję do przodu. Wszędzie tutaj wkrada się niepewność i strach przed jutrem. Czy ciała pozostawione w rzece wypłyną kiedyś na powierzchnię? Czy człowiek, którego wcześniej załatwił Ed, to ten sam, który próbował go zgwałcić, czy tylko przypadkowy myśliwy? Takich pytań znajdziecie tutaj całkiem sporo.

Wszystkie te perfekcyjnie połączone elementy podlane zostają odpowiednią dawką brutalności, kurzu, błota i górskiej wody. Film pozbawiony jest muzyki, co znacznie wpływa na jego odbiór. Nie ma tutaj miejsca na sielskie widoczki i chwile oddechu, a kiedy pozornie się pojawiają, szybko zmieniają się w walkę o życie z rwącą rzeką lub czającymi się na jej brzegach oprychami.

Uwolnienie miało jednak pecha, gdyż film wyszedł w tym samym roku co Ojciec Chrzestny, który rozbił w USA box office’owy bank, przez co pozostał on w cieniu swojego wielkiego konkurenta i nawet dzisiaj jest znacznie mniej popularny od słynnej produkcji Coppoli. Ale jest to bez wątpienia produkcja, przez którą rozpoczęła się moja miłość do kina survivalowo-woodowego, dzięki czemu z chęcią zawsze łykam kolejne mniej lub bardziej wyszukane obrazy o zmaganiach grupy ludzi z „tubylczym” wrogiem gdzieś w leśnej głuszy.

Żaden jednak nie dorównuje Uwolnieniu, poza być może zapomnianym filmem Petera Cartera pt. Rituals, który może stanąć na jednym podium z dziełem Boormana. Jednak mimo praktycznie bliźniaczej fabuły, ten drugi to bardziej kino stalk&slash. Uwolnienie znajduje się na mojej liście najlepszych 10 filmów w historii i choć świadomy jestem tego, że dla wielu jest to produkcja co najwyżej poprawna, wyznaczył on dla mnie ramy tego, jak powinno kręcić się prawdziwy męski thriller z wątkami dramatycznymi, po seansie którego czujemy się jakby ktoś wylał na nas kubeł zimnej, górskiej wody prosto z Appalachów. Polecam każdemu.

Oskar ‘Dziku’ Dziki

 

Znany pod tytułami: Deliverance / Wybawienie
Produkcja: USA, 1972
Dystrybucja w Polsce: Galapagos
Ocena MGV: 5/5

4 komentarze

  1. Tak, bardzo wierna ekranizacja . I słusznie, tu na prawdę nie było sensu kombinować z fabułą ; w powieści jest wszystko po kolei, jak trzeba i Boorman kongenialnie przełożył to na język obrazów .
    James Dickey ( o którym ciepło wzmiankuje Czesław Miłosz w ,, Widzeniach nad Zatoką San Francisco” ) to także uznany poeta . W filmie pojawia się w roli szeryfa i jest to bardzo wyrazista aktorska miniatura – grą, jak i aparycją przypomina tu Stephena Fry’a.
    Osobne wyrazy podziwu należą się operatorowi Vilmosowi Zsigmondowi , na którym spoczywała potężna odpowiedzialność, w tych warunkach nie było szans dublować wielu fundamentalnych dla całości ujęć, jak i całych scen – często ,pierwszy strzał’ musiał być tym ostatecznym. Sceny kajakowe kręcono obiektywami o bardzo długiej ogniskowej ( 1000 i 500 mm ) z dwóch kamer tuż nad powierzchnią wody, wręcz częściowo w niej zanurzonych ( statycznych, bez udziału wózka ) – w ten sposób dało się ( nie tracąc ostrości ) uzyskać fenomenalną płynność tych scen.
    ,,Deliverance” rozwiewa ostateczne złudzenia na ,,powrót do natury” , będący żywym podówczas, kontrkulturowym postulatem ; przepaść między cywilizacją i kulturą, a naturą nigdy w kinie nie była tak głęboka .
    Film demaskuje też stare , przypisywane Nietzschemu , porzekadło o tym, że ,, co cię nie zabije, uczyni cię silniejszym” . Grany przez Jona Voighta bohater dokona zwycięży siebie , pokona zagrożenie i ocali towarzyszy . Jednak – jak sugerują twórcy filmu – w zurbanizowanej rzeczywistości, do której po tym wszystkim powróci i w której już pozostanie, będzie mu to powracać, jako najgorszy koszmar i nieusuwalne obce ciało , nie jako heroiczny rytuał przejścia , pasujący go na wojownika.
    Arcydzieło kina.

    Polubienie

  2. Jeszcze jedno. Nie można powiedzieć, że ,, Deliverance” miał pecha i przepadł w cieniu ,, Ojca Chrzestnego” . To był w swoim czasie niebywale głośny film , także duży hit kasowy , entuzjastycznie przyjęty przez krytyków jak i publiczność .
    Warto też zatrzymać się nad kultową sceną , znaną powszechnie , jako ,,Dueling Banjos”. O ile pamiętam, w książce jej nie było , nie wiem, czy jest ona pomysłem Boormana, czy obecnego cały czas na planie Dickeya. Jest to niezwykle przenikliwy portret atawistycznego wręcz porozumienia odległych światów , którego wehikułem staje się muzyka – medium pierwotne, nie podlegające w swym ,twardym rdzeniu’ temu wszystkiemu , co rozdzieliło te światy cywilizacyjnie. Akt spontaniczny i jednakowoż dla wszystkich nośny – jego pozytywna żywotność uwięziona jest jednak w czasie realnym, który staje się magiczny . Bo gdy muzyka się kończy wszystko wraca do stanu poprzedniego, chłopiec nie poda ręki Ronny’emu Coxowi.

    Polubienie

    1. Scena na bank jest z książce bo niedano czytałem;) Wszystko to co mowisz absolutnie zgadza się z moją opinią. Jako ciekawostkę dodam że aktorzy rzadko korzystali z zastępstwa kaskaderów na planie przez co większość scena kręcone jest z ich udziałem. Końcówka jest wręcz magiczna bo daje pozorne poczucie bezpieczeństwa.

      Polubienie

    2. Tak, zgadza sie, film zgarnal ponad $46 mln, co na tamte czasy bylo ogromna suma. Dzisiaj 3ba by to bylo pomnozyc 8-10 razy, zeby zrozumiec co to znaczy w inflacyjnych dolarach. No i to byl bardzo brutalny film jak na swoj czas, co tylko pokazuje, ze bardzo odmienne byly wtedy gusta publicznosci. Eksploatacyjny powab na pewno pomogl 🙂

      Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: