Visitor Q (2001)

visitor-q-poster

Film to stety, albo niestety, najsłabsze tworzywo ze wszystkich dziedzin sztuki, by wybudzić z otępienia człowieka wychowanego w homogenicznej kulturze. Inaczej odbieramy rodzimą martyrologię w Polsce, a inaczej odbieramy filmy krytykujące kulturę, historię i społeczeństwo Dalekiego Wschodu. To w gruncie rzeczy bardzo ważna sprawa, która niestety bardzo często jest pomijana przez krytyków.

Visitor Q Miike wpisuje się w trend autokrytyki pokolenia porzuconego, nie posiadającego kręgosłupa moralnego, pozbawionego systemu wartości promowanych bardzo mocno przez  rodzimego Yasujirego Ozu. A wydawać by się mogło, że w XXI wieku, w czasach coraz większej ekspansji technologii oraz  wzrastającego nacisku na realizację samego siebie, “ciepłe” filmy z lat 50-tych, zarówno te z Japonii jak i USA, nie mają przebicia wśród młodych adeptów kina. Jednak nic bardziej mylnego, gdyż Takashi Miike serwując skrajny przykład patologicznej rodziny z klasy średniej alarmuje, że cywilizacja Wschodu tkwi w głębokim dołku etycznym.

Miike to już w tej chwili klasyk współczesnej kinematografii japońskiej, znany przede wszystkim z brutalnych filmów gangsterskich oraz skrajnej niechęci do kobiet. Wśród bezkresnej przemocy można jednak dostrzec mądrość dzieł jego mentora, Shohei Imamury, który w swoich niewdzięcznych latach 60-tych – kiedy dzieci pokolenia II Wojny Światowej tworzyły nowy lepszy świat i zmieniały system wartości – krytykował establishment za zrywanie więzi ze starym światem, obserwując upadek tradycyjnej etyki, będącej od setek lat fundamentem zdrowego społeczeństwa, za jakie zawsze uznawano Japonię.

Przypomnijmy, że w ujęciu geopolitycznym to Cywilizacja Wschodu była kiedyś tym zdrowszym organizmem, ideałem pełniącym rolę rozsądnego brata w konfrontacji z imperialistycznymi zapędami Zachodu, który w przeciwieństwie do Wschodu bardziej niszczył niż budował.

Miike, człowiek pozbawiony bagażu jaki posiadał Imamura, w żadnej mierze nie jest jednak uważany za typowego japońskiego reżysera. Skłonny byłbym nawet powiedzieć, że to filmowiec bardziej amerykański, stawiający przede wszystkim nacisk na tempo akcji, niż głęboką fabułę. W swoich filmach łączy on elementy kina akcji, znane z filmów Kinji Fukasaku, oraz kina familijnego, w których rozpoznajemy wpływy Franka Capry. To człowiek  z pokolenia wielkiej trójki punkowego kina z Kraju Kwitnącej Kwiśni, do której należą oprócz niego Sogo Ishii i Shinya Tsukamoto.

To trio jest niestety po macoszemu traktowane przez krytyków filmowych, chociaż to oni zapoczątkowali nowy trend w filmie japońskim, skostniałym od przestarzałego montażu i mało dynamicznym ze względu na wielkość kamery filmowej, jaką przez lata dysponowali japońscy reżyserzy. Pierwsi dwaj panowie w młodych latach bawili się kamerą 8 mm, a Miike największe laury zbierał tworząc z pomocą kamery 16 mm.

Wczesne lata 90-te to ostatnie akcenty mistrzów Nuberu Bagu (Japońskiej Nowej Fali) i odchodzenie od tradycyjnego sposobu filmowania, dzięki czemu do głosu doszli w końcu młodzi filmowcy poszukujący nowego języka w kinie. Wymieniona trójka podjęła przy tym tematykę poważną w mniej poważny, a niekiedy wręcz młodzieżowy sposób, co dosyć znacząco przełożyło się na target wiekowy odbiorców ich dzieł. Dość powiedzieć, że Miike robił z początku filmy niskobudżetowe utrzymując tempo Rogera Cormana. W samym 2001 roku trzasnął on 7 obrazów, które jakościowo nie są najgorsze i zostaly zrobione stricte dla japońskiej młodzieży.

Visitor Q to jeden z tych filmów, o którym można napisać, że pośpiech nie zawsze jest złym doradcą. Obraz zrealizowany w tydzień na budżecie 7 mln. jenów (czyli $70 tys.) przedstawia japońską familię w bardzo przerysowanej, wręcz groteskowej perspektywie, w której sprawne oko może znaleźć elementy poezji zagłady znane z filmów Pasoliniego tj. Włóczykij czy Chlew (tego nie można nie obejrzeć!!) czy Teorema.

Do tego ostatniego tytułu najbliżej zresztą filmowi Miike, ponieważ tutaj też pojawia się tajemniczny nieznajomy, przewracający życie mieszkańców do góry nogami. Ale nie będę zdradzał fabuły, żeby nie ukraść widzowi przyjemności obcowania z tym mrocznym, surrealistycznym światem, w którym ludzie grają drugą albo i trzeciorzędną rolę, a pole do popisu ma nasza wyobraźnia. Visitor Q to dowód , że kino niskobudżetowe może ocierać się o artyzm, a to wielce obiecujacy fakt w bardzo trudnych czasach dla filmowców z powołaniem.

Michał Szeremeta

 

Oryginalny tytuł: ビジタ / Bizhitā Kyū
Produkcja: Japonia, 2001
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 3/5

3 komentarze

  1. Rigor mortis 😀 i obowiązkowa laktacja.
    Ja odkrywam Toshio Matsumoto ( ,,Shura” to chyba najbardziej upiorne jidai-geki, jakie widziałem ) . Wprawdzie wszelkie kino gejowskie omijam bardzo szerokim łukiem, ale chyba się skuszę na ,, Funeral Parade of Roses” , film ponoć niezwykły.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: