Easy Rider (1969)

Easy Rider to jeden z pięciu filmów, które zdarzyło mi się widzieć ponad dziesięć razy (innymi są Gwiezdne wojny, Święta góra, Pulp Fiction i Międzynarodowe Centrum Szczęśliwych Ludzi) oraz jeden z tych, które kompletnie zryły mi czaszkę pozostawiając na lata specyficzny smak niezwykłego na języku… doświadczenie wizji, wymykającej się ograniczeniom czasu i przestrzeni.

Nie pamiętam już dzisiaj czy za pierwszym razem obejrzałem ten kultowy obraz z przyjaciółmi, czy też trafił mi się w polskiej telewizji publicznej, gdy wyświetlała ona jeszcze późną nocą perły kina, ale nie miałem więcej niż 16 lat. Efekt, jaki na mnie wywarł, był absolutnie piorunujący każąc mi się bliżej zainteresować epoką, w której powstał. Z bomby stwierdziłem, że jeśli istniało siedlisko twórczego fermentu, który dał narodziny takiemu filmowi, zostaję zmuszony by zbadać je bliżej!

Jak twierdzi Peter Fonda, impulsem do powstania filmu była myśl, która wylęgła się w jego głowie, gdy palił jointy i popijał Heinekeny w hotelu, w Toronto – gdzie przebywał promując mityczną Podróż Rogera Cormana – gapiąc się na zdjęcie promocyjne Dzikich aniołów. Aktor miał w tym momencie doznać abstrakcyjnej wizji filmu motocyklowego… co nie było niczym dziwnym zważywszy, że jeden z nich uczynił go gwiazdą, a wszyscy jego kumple grali przynajmniej w jednym z nich.

Jak mówi sam Fonda: Nagle pomyślałem, że to jest to: współczesny western, dwóch kolesi jadących przez cały kraj… może odwalili duży numer, więc są pełni gotówki. Nie marnując czasu aktor zadzwonił do swojego przyjaciela Dennisa Hoppera o 4 nad ranem streszczając mu swój pomysł, a był tak przekonujący, że pół-przytomnemu Hopperowi wydał się on produkcją z już zatwierdzonym budżetem. W ten sposób narodził się projekt jednej z najbardziej kultowych produkcji filmowych wszech czasów!

Problemem był scenariusz. Jako że ani Fonda, ani Hopper nie mieli doświadczenia w pracy z maszyną do pisania, chcieli początkowo improwizować w oparciu o szkielet historii – dokładnie tak, jak nauczyli się w pracy z Rogerem Cormanem… była połowa 1968, rzeczywistość nie podlegała już nikomu, ale wybuchała w spazmach ulicznej i politycznej przemocy. Krótko później Peter odwiedził swoją siostrę Jane w Rzymie, gdzie aktorka kręciła Barbarellę (wypuszczoną na ekrany rok później).

Scenariusz do filmu napisał największy, ówczesny hipster wśród pisarzy – Terry Southern, który swoją wielką karierę otworzył współtworzeniem skryptu do doskonałego Dr. Strangelove czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę w reż. Stanleya Kubricka i był uważany za jednego z najbardziej utalentowanych – a przy okazji najdroższych – pisarzy w Hollywood. Terry zaraził się natychmiast wizją Fondy i zgodził się napisać scenariusz budżetowo, za $350 tygodniowo. Jego podstawą stał się kilkugodzinny trialog wszystkich twórców, zarejestrowany przez Fondę miesiąc później na dyktafonie, podczas którego Southern wymyślił sam tytuł Easy Rider – człowiek, który żyje pasożytniczo na swojej dziewczynie, kochance czy zwykłej kurwie. Tytuł, który wbrew pozorom, nigdy nie miał nic wspólnego z motocyklami!

Zanim Fonda jeszcze spotkał Southerna, przyjaciele nazywali swój projekt The Loners próbując zyskać dla niego aprobatę AIP, która jednak utwardzała się powoli ze względu na dominującą pozycję rynkową i Zarkoff wraz z Nicholsonem nie byli wobec niego entuzjastyczni. Szefowie wytwórni oponowali szczególnie wobec pomysłu szmuglowania twardych narkotyków przez bohaterów filmu widząc w tym złe skojarzenia.

Motyw obracania koksem przez Wyatta i Billy’ego w filmie nie był jednak wyrachowaną kalkulacją rynkową artystów, lecz wynikiem racjonalnego rozumowania – komercyjnej ilości marihuany nie dałoby się w żaden sposób upchnąć w baku motocykla. Heroina nie wchodziła zaś w grę, gdyż Hopper widział zbyt wiele ćpunów pożartych przez narkotyk. Oczywistym wyborem stała się więc kokaina, która nawet dla Dennisa – prawdziwego zawodnika – była w 1969 dragiem ledwo znanym, który nie miał żadnych negatywnych skojrzeń społecznych.

Piłka poszła teraz do Cormana, który był wprawdzie zainteresowany finansowaniem produkcji z własnej kieszeni, ale nalegał na typową dla swoich straszydeł eskalację przemocy i sceny rozbierane, na co Hopper i Fonda nie chcieli przystać widząc w swoim projekcie coś więcej niż film motocyklowy klasy B. W efekcie pomysł powędrował do Berta Schneidera i Boba Rafelsona, których mała kompania filmowa Raybert (rok później BBS) właśnie pożerała rynek telewizyjny dzięki produkowanym samodzielnie The Monkees (zespół był wyrachowaną eksploatacją The Beatles). Gdy Fonda spotkał się ze Schneiderem w Nowym Jorku, ten był w trakcie kręcenia kochanej dzisiaj, surrealistycznej Głowy (1968) ze scenariuszem Jacka Nicholsona.

Bert wysłuchał uważnie Fondy i stwierdził, że to najbardziej komercyjny pomysł o jakim słyszał, po czym zapytał wizjonera ile będzie kosztowała produkcja. Peter oświadczył bez namysłu, że $360 tys. (gdyż dokładnie tyle kosztowały Dzikie anioły), a Schneider wypisał mu czek na $40 tys. wysyłając aktorów na zdjęcia próbne w Nowym Orleanie. Słynna próba sfilmowania Mardi Gras przez szybko zmontowaną, amatorską ekipę miała przejść do legendy i chociaż sceny te ostatecznie zostały wykorzystane w filmie, szpule były początkowo kwalifikowane do wyrzucenia na śmietnik.

Właśnie w tym punkcie doszło do pierwszych sprzeczek pomiędzy Fondą (producentem), a Hopperem (reżyserem), którzy obydwoje mieli grać w filmie, żeby zaoszczędzić pieniądze. Dennis nadużywał WSZYSTKIEGO, skutkiem czego operował na tripie mentalnej i artystycznej kontroli nad produkcją, która nawet jeszcze się nie zaczęła. Stojący na ziemi obiema nogami Fonda patrzył tylko na zegarek modląc się, żeby coś w ogóle wyszło z tego chaosu.

Podczas tej wyćpanej, mało skoordynowanej sesji, trwającej kilka dni, nakręcono zeschizowaną sekwencję scen tripowania na cmentarzu z udziałem tajemniczej figury człowieka z parasolem, który w umyśle Hoppera reprezentował legendę surrealizmu – Jeana Cocteau. Fonda został również zmuszony przez swojego przyjaciela do pełnego bólu rozdrapania ran rodzinnych i wypowiedzenia słynnego monologu o matce przed kamerą (jego prawdziwa matka popełniła samobójstwo, gdy Peter miał dziesięć lat) – scena przypominać miała później artyście traumę za każdym razem, gdy ten oglądał swój film. Pomimo że cała sekwencja nie została zrealizowana tak pięknie, jak kwasowe sceny w Podróży, ciężko się oprzeć wrażeniu, że unosi się nad nimi mimo wszystko duch Rogera Cormana.

Gdy te – kwalifikowane jako nieoglądalne – szpule zostały w końcu wyświetlone Bertowi Schneiderowi w Los Angeles, ten zdał sobie sprawę, że dalsza współpraca z Hopperem była ryzykowanym przedsięwzięciem, ale namówił Fondę (który bliski był całkowitej rezygnacji z dalszego filmowania) do kontynuowania projektu z nową ekipą, w której znalazł się m.in. genialny zdjęciowiec Laszlo Kovacs (Aniołowie piekieł na kołach, Dzieci miłości).

Hopper z drugiej strony wchodził właśnie w najdzikszy okres swojego życia mieszając ze sobą whisky, szuwaks, kwas, palenie i wiele innych dragów w przypadkowych kombinacjach. W swoich dziwnych stanach twórczej paranoi krążył po Los Angeles, a jego mityczne wybuchy nagłej agresji przybierały na sile – ich obiektem stawała się najczęściej żona Brooke Hayward razem z dziećmi. Pewnego wieczoru Hopper został aresztowany za palenie jointa na Sunset Strip, ale Schneider zapłacił za niego kaucję i aktor wyszedł szybko na wolność.

Dysponując teraz kartą przetargową Bert zażądał powrotu Southerna jako scenarzysty, zapłacił także scenografom i producentom planu – do tego czasu zdążył już przekonać Columbię, by dystrybuowała obraz. W końcu kupiono choppery i wynajęto mechanika, który dbał o ich stan techniczny. Najważniejszą decyzją Fondy jako producenta był jednak w tym punkcie zakup 1 kg meksykańskiej marihuany, która była w trakcie zdjęć palona na okragło przez całą ekipę.

Wobec odrzucenia roli George’a Hansona przez Ripa Thorna (Hopper zagroził mu nożem w restauracji), jego miejsce zajął w końcu polecony przez Schneidera, Jack Nicholson, który niemal natychmiast pojawił się na planie znając swoje linie na blachę. Nie będący nawet zupełnie pewny w tym punkcie, że chce kontynuować granie w filmach, Nicholson znalazł się nagle na planie produkcji swojego życia, co doprowadziło go do bycia obsadzonym w Pięciu łatwych kawałkach przez Boba Rafelsona. To zaś w efekcie katapultowało go z powrotem na ścieżkę aktorską!

Pomimo że role grane przez Hoppera i Fondę w Easy Riderze są jednymi z najlepszych w ich karierze, znacznie mniejsza rola Nicholsona jako teksaskiego pijaka, prawnika i obrońcy praw obywatelskich stylowo przysłoniła obydwie kreacje swoją energią i wyczuciem charakteru. Słynna scena, w której Nicholson snuje swój dialog na temat UFO została nakręcona w stanie tak totalnego uspawania wszystkich aktorów – była w dużej mierze improwizowana – że Jack stracił na chwilę cały wątek gubiąc się w swoim monologu… to nadało jednak z drugiej strony większego realizmu filmowi.

Była to pierwsza, ekstensywna scena palenia marihuany w mainstreamowym obrazie, nie służącą jako pejoratywny komentarz do samego zwyczaju i nie eksploatująca używki w sensacyjny sposób. Przebija się tu wyraźnie punkt widzenia kontrkultury lat ’60, dla której marihuana była wielkim narzędziem stymulowania kreatywności, jak również manifestem samym w sobie – świadomym postawieniem się na marginesie społecznym, jej palenie było zagrożone realną karą więzienia!

Niejedna scena w Easy Riderze została w istocie zrealizowana po kilku jointach – dzięki czemu film pozostaje do dzisiaj potężnym manifestem kultury marihuanowej. Obraz był także rewolucyjny z innych względów tj. obsadzenie ludzi nie będących aktorami. Dominują oni np. słynną scenę w małomiasteczkowym barze, gdzie wcielają się w tubylców znęcających się emocjonalnie nad długowłosymi bohaterami wyzywając ich od goryli i podludzi. Hopper w rzeczywistości sam sprowokował te odzywki mówiąc, że wszyscy mogą mówić co chcą, gdyż bohaterowie właśnie zgwałcili i zabili małą dziewczynkę.

Dennis optował wprawdzie początkowo za dwudziestominutową wersją sceny – jak też za 3,5-godzinną wersją filmu – ale nawet jej ostateczna, skrócona wersja okazała się uderzać we wrażliwą strunę symbolizując opozycję pomiędzy wolną, kontrkulturową Ameryką i konserwatywnym społeczeństwem, popierającym nienawiść rasową, Lyndona B. Johnsona i Wojnę w Wietnamie. Następująca po eskapadzie z miasteczka scena przy ognisku jest jedną z pierwszych werbalizacji idei Easy Ridera – historii trzech jednostek wyzwolonych z więzów społecznych, którzy nie są jednak w stanie uciec od wszechobecnej nienawiści i w efekcie padają jej ofiarą. Zabicie George’a Hansona przez pijanych rednecków staje się punktem zwrotnym w filmie i nadaje mu tragicznego wydźwięku.

Słodko-gorzki smak Easy Ridera staje się w ostateczności symbolem kontrkulturowej rebelii, która kosmiczny optymizm zamienić w końcu musiała na smutny fatalizm – znany powszechnie jako postrewolucyjny kac – gdy system zaczął oddawać buntownikom z pełną siłą w twarz poczynając od wydarzeń roku 1968, kiedy sam film był kręcony. Kultowa, enigmatyczna fraza, którą wypowiada Wyatt: We blew it, nie ma żadnego konkretnego znaczenia, ale skłania do interpretacji podróży obydwóch bohaterów jako fatalnego tripu w paszczę szakala…. zakończenia nie mógł w istocie przełknąć nawet Bob Dylan, którego piękna piosenka zaczyna się w momencie, kiedy kamera Kovacsa odjeżdża w górę pokazując rzekę i horyzont… wyobrażenie innej rzeczywistości, w której kontrkulturowe marzenia wciąż są możliwe do zrealizowania. Śmierć bohaterów z rąk dwóch przygłupów ze strzelbą jest symptomatyczna dla wizji Hoppera, Fondy i Southerna, którzy nie widzieli innego wyjścia niż oznajmienie końca pewnej epoki!

Film, dystrybuowany przez Columbię, stał się natychmiastowym sukcesem w USA i w Europie zgarniając nagrodę dla najlepszego nowego reżysera w Cannes w 1969 – kategoria została utworzona specjalnie po to, by przyznac nagrodę filmowi. Ogromny sukces finansowy tego niezależnego obrazu – ludzie ustawiali się w kilkusetmetrowych kolejkach przed kinami – otworzył z hukiem drzwi dla nowego pokolenia artystów w Hollywood, których marzeniem było realizowanie filmów autorskich na wzór europejski. Pomimo że szefowie dużych wytwórni nie rozumieli znaczenia Easy Ridera, doskonale rozumieli znaczenie profitów, które generował film i dali wolną rękę młodym reżyserom w próbie powtórzenia sukcesu, co w efekcie otworzyło „dekadę pod wpywem”.

Prawdopodobnie żaden inny film w historii kina nie miał tak ogromnego znaczenia społecznego i biznesowego stając się zarówno kamieniem milowym dla fotografii filmowej, treści scenariuszy, pokazywania seksu i dragów na ekranie czy doboru ścieżki dźwiękowej. Ta ostatnia była pomysłem samego Hoppera, który po prostu skompilował kawałki ze swojej kolekcji płytowej, zawierającej perły rocka psychedelicznego (The Electric Prunes, The Byrds, The Jimi Hendrix Experience), hard rocka (Steppenwolf) i wschodzącego, nostalgicznego stylu – country rocka (The Fraternity Of Man, The Holy Modal Rounders).

Ścieżka dźwiękowa do Easy Ridera, wydana oryginalnie przez Dunhill Records, stała się z czasem klasykiem samym w sobie! Do dziś dyskutowana jest także fantastyczna praca Laszlo Kovacsa jako dyrektora zdjęć, który operując w polowych warunkach idealnie oddał uczucie niezmierzonej drogi, wolności bez granic i przypadkowości przeznaczenia. Jego awangardowe ujęcia z punktu widzenia bliskiego obserwatora, często z kadrem przedzielonym naturalnymi przeszkodami, zawierające charakterystyczne prześwietlenie kliszy (którego domagał się sam Hopper), wykorzystujące cień jako element planu, pozostały pokazem nieprzeciętnego talentu. Wielki film dla miłośników końca lat ’60 w kinie i filmów o końcu samym w sobie…

Conradino Beb

 

Oryginalny tytuł: Easy Rider
Produkcja: USA, 1969
Dystrybucja w Polsce: Imperial Cinepix
Ocena MGV: 5/5

2 komentarze

  1. Easy Rider to prawdziwe arcydzieło. Jeśli widz ogląda to jako zwykły film to momentami może wydawać się nudny, ale i tak mimo to film robi olbrzymie wrażenie nawet na „zwykłym” widzu. Natomiast widz typu motocyklista, hippis, czy buntownik wybaczy pewne niedociągnięcia i uzna go za wspaniałe dzieło.

    Polubienie

    1. Pamietam jak to obejrzalem po raz pierwszy na TVP2 w kinie pozna noca czy jakims programie w tym stylu, a mialem 16 lat i wtedy stwierdzilem, ze kino ma faktycznie sens skoro produkuje takie klimaty! Film przetrwal probe czasu i 20 lat pozniej moge powiedziec, ze kocham go tak samo! Ujeta w nawiasy wolnosc, ktora jest glownym tematem filmu, pozostaje tematem tak aktualnym jak kiedys. To prawda, ze duzo sie zmienilo od ’69, ale duzo rzeczy pozostalo takich samych. Tam nie ma potyczek, tam aktorstwo przekracza aktorstwo i film splata sie z zyciem. Dennis Hopper juz nigdy pozniej nie nakreci niczego tak dobrego, chociaz Ostatni film i Out of the Blue to niesamowite dziela! Soundtracku mozna sluchac dlugo i czesto do niego wracac. Scena w burdelu pod The Electric Prunes miszczostfo 😀

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.