Nakręcony przez reżyserski duet Tylera Nilsona i Michaela Schwartza, Sokół z masłem orzechowym nie rozbije banku. To proste w swych założeniach, ale przepiękne kino niezależne, które z czystym sercem można polecać znajomym, wbrew ich wykrzywionym śmiechem twarzach, będących reakcją na absurdalnie brzmiący tytuł.
Zak (Zack Gottsagen) to trzydziestokilkulatek z zespołem downa zamieszkujący ośrodek spokojnej starości gdzieś pośród bezkresnych moczarów Karoliny Północnej. Ma on jedno marzenie, zacząć trenować wrestling w pobliskiej szkole Salt Water Rednecka (Thomas Haden Church). Gdy Zakowi udaje się uciec z ośrodka, los łączy go z Tylerem (Shia LeBeouf), poławiaczem krabów po przejściach.
Podróżujących razem przez podmokły stan bohaterów różni praktycznie wszystko. Tam, gdzie Gottsagen jest otwarty i szczery, Tyler jest chaotyczny i niepewny. Te charakterologiczne tarcia sprawiają, że dwaj bohaterowie z czasem zaczynają się idealnie uzupełniać, a między nimi tworzy się niezwykle silna więź. To właśnie ta unosząca się niczym mgła nad bagnem chemia stanowi najmocniejszy punkt produkcji.
Debiut Zacka jest mocarny a LeBouf daje tutaj popisówkę życia! Zaszczuty przez kajdany takich produkcji jak Transformers (2007), które nie dały mu odpowiedniej podbudówki emocjonalnej, Shia wykorzystuje wiele aktorskich trików, dodając swojej surowej postaci niepokojącej głębi.
Jedynym nietrafionym punktem wydaje się być tutaj rola Dakoty Johnson (Suspiria). Grana przez nią Eleanor jest tak źle napisana, że wydaje się siłą doszyta do reszty filmu. Nie jest to jednak zarzut w stronę samej aktorki. Ta stara się jak może. Jej postać to po prostu fantom, napisany tylko po to, by Tyler mógł się w kimś zakochać.
Sokół z masłem orzechowym – tytuł nawiązujący do wymyślonego na szybko zapaśniczego pseudonimu – to kino drogi w najczystszym tego słowa znaczeniu. Bohaterowie zmuszeni są do unikania głównych dróg, więc scenografia składa się głównie z podmokłych lasów, plaż i zielonych pól. Jednak to na pozór prozaiczne tło portretowane jest tutaj niezwykle plastycznie, przez co nigdy nie łapie nas wizualne znużenie.
Na próżno szukać tutaj jednak akcji jako takiej. Scena pościgu motorówką z początku to tak naprawdę jedyna „żwawa” sekwencja filmu, którego cała moc przejawia się w małych, kameralnych rozmowach, zabawach i przeżywaniu wspólnie trudów tułaczki.
Film porusza, rzecz jasna, ważną kwestię izolacji osób niepełnosprawnych. Zak, choć jest trzydziestolatkiem, zamknięty był przez długi czas pośród starców niepodzielających jego zainteresowań. Mimo że jest to dla nas, zdrowych ludzi, coś naprawdę strasznego, obraz Nilsona i Schwartza, utwierdza nas tylko w powszechności tego problemu.
I choć całość jest mocno przewidywalna dla kogoś, kto widział więcej niż garść filmów, a postacie zbudowane są ze znanych nam doskonale klocków, to właśnie ta starannie utkana nić małych chwil składa się na obraz, który wybrzmiewa bardzo mocno.
To kolejny powiew niszowej świeżości, jaka coraz większym echem odbija się w głównym nurcie. Warto obejrzeć, bo mało który film podniesie nas tak na duchu i przemówi do nas tak po prostu, po ludzku.
Oskar „Dziku” Dziki
Oryginalny tytuł: The Peanut Butter Falcon
Produkcja: USA, 2019
Dystrybucja w Polsce: M2 Films
Ocena MGV: 4/5
Świetny
Bardzo się podobał rodzince.
A Dakota nie była taka zła.
PolubieniePolubienie
Przy takim aktorskim duecie jak parka głównych bohaterów wypadła słabo, choć się starała!
PolubieniePolubienie