Diablice na kołach (1968)

Znany wszem i wobec reżyser Herschell Gordon Lewis jest czczony przez wielu fanów za swoje nieoglądalne, graniczące z dnem campu filmidła. Niektóre z nich są w istocie tak złeee (w ten zły sposób, żeby nie było wątpliwości), iż ciężko się nawet śmiać, a co dopiero śledzić intrygę i mam nadzieję, że nie urażam tu niczyich uczuć. Z drugiej strony pan HGW zrobił kilka filmów, które w krainie fantazji klasy B pełnią rolę kamieni milowych tworząc świat sam w sobie i do dzisiaj uważane są za kultowe (mówię tu o Święcie krwi czy Something Weird).

Jego chory, klecony na szybko gabinet taniej scenografii i domowych efektów specjalnych to faktycznie coś wyjątkowego. Nie łudźcie się jednak za dużo, gdyż scenariusze HGW to żart, o aktorstwie można nie mówić, suspense nie istnieje, a reżyseria… cóż, pomińmy ten temat. Ale ten chłam ma w sobie coś magicznego, coś co sprawia, że HGW może podać rękę Johnowi Watersowi i innym mistrzom szokowania za drobniaki.

Niestety do tych rubasznych rozkoszy nie należą Diablice na kołach – pierwszy i jedyny film motocyklowy HGW, który został zainspirowany przez filmy Russa Meyera i Rogera Cormana tj. Motorpsycho! czy Dzikie anioły i inne cuda podgatunku, które albo stały się kultowe, albo zyskały status swoistej ciekawostki. Do tej drugiej kategorii wrzuciłbym właśnie Diablice, które poza meyerowskim pomysłem na wyeksploatowanie fantazji o współczesnych amazonkach – silnych, kobiecych charakterach – nie oferują dużo więcej.

Ciężko mi powiedzieć czy ten film w ogóle zarobił jakieś pieniądze, gdyż brakuje tu danych, ale znając talent promocyjny HGW, przypuszczam że tak. Jeśli słyszałeś gdzieś o Diablicach i właśnie przygotowujesz się na słodką jazdę w nieznane, lepiej ogranicz oczekiwania… gdy akcja dobiegnie końca, mina ci zrzednie i spłyniesz delikatnie z kanapy na podłogę.

Ale mamy przecież historię! W filmie rządzi kobiecy gang motocyklowy (co do tego akurat nie może być tu pomyłki) o nazwie Men Eaters, urządzający sobie wyścigi na opuszczonym pasie lotniskowym, które codziennie wyłaniają nową zwyciężczynię. Ta będzie miała zawsze prawo pierwszeństwa w rytuale wybierania z szeregu przystojnych ogierów, którzy służą wojowniczkom na kołach do zaspokajania ich nieposkromionych żądz.

Niestety HGW nie pokazuje nawet cycuszka, co było po obejrzeniu filmu moim największym zawodem i zarzutem – ta eksploatacja jest niepełna! No bo jak? Śledzimy też – już lekko podsypiając – brutalne zmagania o terytorium, którą gang prowadzi z męskimi klubami motocyklowymi z okolicy. To staje się z kolei pretekstem dla potwornie zrealizowanej sceny walki – mój absolutny kandydat do malinowej pięści wszech czasów.

Ta przemoc przelewa się w końcu poza granice i jadowite pożeraczki mężczyzn zaczynają gnębić swoją własną towarzyszkę, która złamała wcześniej reguły i zakochała się w jednym z męskich obiektów, a mówią one, że mężczyzn należy wykorzystywać jedynie do zaspokajania przyjemności (tu prawie się popłakałem). W końcu przychodzi kolej na odwet – trochę, jak w Planecie małp – i motocykliści zaczynają wojnę z nieprzejednanymi sukami.

Te zastawiają na nich jednak zdradziecką pułapkę na szosie. Widzimy, jak stalowy drut odcina głowę pędzącego na chopperze twardziela, co oznacza że akcja doszła do punktu szczytowego. Ta scena jest przy tym faktycznie warta zobaczenia, gdyż przywraca nam dobry humor razem z wiarą w talent reżysera. Plastikowa atrapa spadająca z tanią gracją i kukła tryskająca akwarelą są idealnie campowe i to się HGW udało! Jeśli nie mieliście wcześniej kontaktu z twórczością mistrza ekstremalnie niskiego budżetu, skierujcie swoje kroki gdzie indziej.

Conradino Beb

 

Oryginalny tytuł: She-Devils on Wheels
Produkcja: USA, 1968
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 2/5

2 komentarze

  1. W sumie takie sobie. To stado kaszalotów jest obleśne i nic poza tym, do lasek od Meyera te szturmoki nie mają startu. Szanuję Hershella za,, Krwawe Święto” i ,,,Maniaków” , a poluję na jego 2 rednecksploity ,, Moonshine Mountain” ( 1964 ) i ,,This Stuff ‚ll Kill Ya ! ” ( 1971 ) . Obejrzałem za to ,, The Northfield Cemetery Massacre” i z całą odpowiedzialnością polecam; mówiąc krótko : ,, the Wild Angels” meets ,,the Wild Bunch”.

    Polubienie

    1. Dla mnie chyba nawet gorzej niż ujdzie czy tak sobie – nawet w kontekście gatunku – ale wiadomo, ze HGW wybitnym reżyserem nie był 😀

      Do tego te kaszaloty, które faktycznie kładą film, a do panienek meyerowych nie maja startu, co mi przypomina, ze muszę ponownie przewinac tu jakiś dobry film Meyera.

      … Massacre muszę wyhaczyc.

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.