Jim Messina & His Jesters – The Dragsters (1964)

jim_messina_the_dragsters_1964

Zanim świat podbiły w połowie lat ’60 garaż i psychedelia, Stany Zjednoczone zamiatał potężny styl gitarowy, którego podwaliny na przełomie lat ’50 i ’60 stworzył w południowej Kalifornii genialny gitarzysta Dick Dale. Jego podstawą było brzmienie Stratocastera Fendera, nagłośnienie Dual Showmana i rytmiczne staccato na grubych strunach, później przepuszczane przez potężny reverb. Chodzi oczywiście o SURF. Ocierającym się o ten styl po raz pierwszy polecam artykuł wprowadzający, a tych którzy nieco weszli już w klimat, zapraszam do czytania dalej.

Surf był muzyką, która miała w historii muzyki potężny, ale krótki epizod, trwający około pięciu lat. W okresie 1961-65 muzycy surfowi stworzyli masę fantastycznych kawałków instrumentalnyych, które dziś przeżywają swój renesans od Chorwacji przez Toskanię, Hiszpanię, Stany Zjednoczone, aż po Argentynę i Brazylię. Surf można podzielić na cztery fazy: lata 1961-63, kiedy muzyka ta zdobywała listy przebojów i święciła swój złoty okres; lata 1964-65, kiedy surf zaczął przechodzić w hot rod, garaż, biker sound, generalnie ewoluował w nowe formy; lata ’80, kiedy nagle wypłynął na wierzch i doprowadził do okresu ponownego zainteresowanie gatunkiem; oraz początek naszego wieku – okres obecny, kiedy surf ponownie staje się popularny dzięki zespołom z całego świata, odkrywającym klasyczny styl i małym wytwórniom, które wypuszczają reedycje starych płyt.

Jeśli chcecie ominąć surfowe mielizny i rzucić się od razu na smakowity kawałek mięsa, nie możecie ominąć jedynego albumu Jima Messiny And His Jesters, wydanego oryginalnie w 1964 przez malutką wytwórnię Audio Fidelity. Jest to jeden z tych krążków, których w oryginale można szukać latami – obecnie praktycznie nie do zdobycia – jeśli nie znacie jakiegoś asa kolekcjonującego wszystkie płyty surfowe, które wyszły na początku lat ’60 w Kalifornii. Pierwszą reedycję tej bardzo rzadkiej płyty wypuściła w 1973 wytwórnia Thimble Records – zamiast 15 oryginalnych kawałków, otrzymujemy jednak na niej tylko 12 i to jako tajemnicze alternate cuts.

Pomimo, że wszystkie wersje zostały z całą pewnością nagrane podczas tej samej sesji, brzmią jednak inaczej. Kawałki wypuszczone na reedycji zostały ponadto pozbawione odgłosów odpalanego silnika, które stanowią swoisty znak rozpoznawczy hot rodowego stylu, zyskującego wielce na popularności w 1964. Ale w ostatnich latach hiszpański label Wah-Wah rzucił w końcu na rynek wierny w zamierzeniu repress z reprodukcją oryginalnej okładki i 15 oryginalnymi wersjami. Ciężko mi jednak powiedzieć na ile brzmienie tej reedycji jest wierne oryginałowi.

Muzyka na The Dragsters została zaaranżowana w oparciu o trzy gitary Fendera: dwie rytmiczne i jedną solową, gitarę basową, perkusję i saksofon tenorowy. Album tylko niewiele ustępuje dziełom Dicka Dale’a w wirtuozerskiej pokazówce surfowego stylu kierując muzykę bardzo wyraźnie w stronę hot rodu, będącego w zasadzie mutacją surfu, dostosowaną do instrumentalnej interpretacji kultury legalnych i nielegalnych wyścigów samochodowych.

Najbardziej znaną kompozycją Messiny jest The Jester – jeden z najczęściej coverowanych kawałków surfowych wszech czasów. Ten powalający na kolana sztorm dźwięków trwa zaledwie 2:32, ale niewiele innych może się mu równać. Fantastyczna gitara Messiny wzbudza prawdziwe poruszenie. Kolejnym genialnym tunem jest frenetyczny The Cossack, który faktycznie daje wrażenie pędzenia po ukraińskim stepie – jeden z moich osobistych, surfowych faworytów. Po nim mamy jeszcze piękny, orientalizujący tonalnie Yang Bu.

Muzyka Jima Messiny z The Dragsters jest wprawdzie znakiem ewolucji surfu, ale bardzo silnie trzyma się rhythm’n’bluesowych korzeni, które można usłyszeć praktycznie na każdej klasycznej płycie, ale Messiny są one kanoniczne. Pentatoniczne klucze gdzieś się zawsze plączą z boku, a perkusja Larry’ego Cundieffa (wtedy siedemnastoletniego) bezpośrednio przywołuje czarne inspiracje. Technicznie Messina zrzyna oczywiście z Dicka Dale’a… tyle tylko, że praktycznie każda surfowa płyta jest w jakimś stopniu odbiciem jego stylu, nie można więc tego argumentu podtrzymywać w nieskończoność.

Pierwszy album Messiny pozostaje do dzisiaj fantastycznym materiałem, który był jednym z ostatnich, wielkich wydawnictw surfowych, zanim styl sprzątnęła ze sceny Beatlemania i rock garażowy. Co ciekawe, sam muzyk po nagraniu płyty, która nie odniosła większego sukcesu, przeniósł swoje ambicje na anonimowe produkowanie muzyki, by z powrotem pojawić się na scenie w 1968 jako basista i producent kultowego bandu Buffalo Springfield, z którym nagrał płytę Last Time Around. Krótko potem Messina przystąpił do grupy Poco, z którą kontynuował karierę do 1971, by w końcu utworzyć duet z Kennym Logginsem.

Conradino Beb

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.