Po Boskim, niezapomnianej biografii filmowej Andreottiego, który zmarł zresztą w tym roku i bardzo dobrze przyjętych Wszystkich lotach Cheyenne’a, neapoletańczyk Paolo Sorrentino, wziął się poważnie za temat Rzymu, gdzie mieszka już prawie dwadzieścia lat.
O ile wcześniej ciemna, uliczna strona stolicy bel paese zdążyła się u niego przewinąć w świetnym Przyjacielu rodziny, w swoim nowym dziele bierze on na warsztat mity rzymskiej klasy średniej, biczując wszystkie konie w próbie nakręcenia swoistego tour de force, nieprzypadkowo nawiązując dialog z La dolce vita Felliniego, do którego znajdziemy tu masę odwołań.
Scenariusz Wielkiego piękna przypomina nieco rozdział z kalendarza, wprowadzając nas w życie codzienne Jepa Gambardelli, 65-letniego dziennikarza prestiżowego magazynu, jednorazowego romansopisarza, a nade wszystko cynika, marzyciela i imprezowicza w jednym, który trwoni swój czas z „towarzyską fauną”, jakby świat miał się skończyć nazajutrz.
Ale krążąc nocami po ulicach Rzymu, zaglądając do nocnych klubów ze striptizem czy po prostu siedząc na tarasie z przyjaciółmi i wychylając kolejne szklaneczki whisky, Jep coraz bardziej oddala się od swoich aktualnych pasji i zanurza we wspomnieniach z dalekiej przeszłości.
Niczym krzyżówka wellsowskiego magnata, który całe życie szukał szczęścia tam, gdzie go nie było i wszędobylskiego dziennikarza z tysiącem znajomości ze wspomnianego klasyka Felliniego, Jep widział już wszystko, przeżył więcej niż niejeden poszukiwacz przygód i przejrzał wszystko na wylot… by na końcu tunelu zobaczyć tylko pustkę, znudzenie i niemożność.
Jednak na dnie jego duszy, niczym w powieści Dostojewskiego, wciąż pali się mały ognik – niespełniona, nastoletnia miłość, po której ten nigdy nie zaznał już żadnego głębokiego uczucia. Ta wraca zaś do niego niczym uderzenie pioruna pewnego dnia, gdy o nagłej śmierci swojej dawnej kochanki dowiaduje się z ust owdowiałego męża.
Odkrywając, że ta kochała go przez 35 lat małżeństwa z innym mężczyzną, Jep stacza się w poważny kryzys duchowy, z którego nie próbuje jednak wybrnąć, a raczej pozwala dalej biernie toczyć się losowi. Ale w głębi duszy ma ciągle nadzieję, że przed śmiercią jeszcze raz nawiedzi go muza, oddając w jego ręce coś niewysłowienie pięknego – temat na kolejną powieść, a przy tym podsumowanie jego życia.
Okazja pojawia się najpierw, gdy Jep poznaje lokalną striptizerkę, a potem, gdy do Rzymu przybywa 104-letnia siostra Barbara, zwana świętą ze względu na wieloletnie dotrzymywanie ślubów ubóstwa. Gdy po dość niecodziennym obiedzie z udziałem Barbary i zaproszonych gości Jep nie jest w stanie zmusić dumnego kardynała, by ten odpowiedział mu na dręczące go pytanie, nad ranem z pomocą przychodzi mu dziwna scena na tarasie…
Trzeba uczciwie przyznać, że Wielkiemu pięknu momentami udaje się trudna sztuka pokazania jak na dłoni złudzeń i pustki życia klasy średniej – choć tu przypominają się arcydzieła mistrza satyry na burżuazję, Luisa Bunuela – jednak gdzieniegdzie Sorrentino brnie w artystyczne pejzaże, które nie mają żadnego związku z życiem wewnętrznym Jepa i są dalekie od „bycia” mrocznym podbrzuszem Rzymu.
Momenty te wydają się na tle całości niepotrzebnym wypełniaczem, który zostaje dorzucony do osobistej historii nieco na siłę przy udziale mało rozsądnego montażu – szybkie cięcia w momentach, kiedy akcja zwalnia do trybu niemal medytacyjnego wydają się niezdarne i rażą estetycznie.
Do tego muzyka Lele Marchitelliego, zamiast podkreślać głęboki rozpad duchowy Jepa, wywołuje efekt przeciwny swoją pompą i staje się drażniącym elementem większości scen, w których zostaje użyta… poza być może samą końcówką. Jednak mimo tych drobnych mankamentów, film obfituje w dobre obserwacje społeczne – bohemizacja klasy średniej, hipokryzja elit religijnych i politycznych, pokładanie zaufania w półśrodkach, czy nieumiejętność skonfrontowania się z brutalną rzeczywistością.
Rzymska klasa średnia zostaje przez Sorrentina ukazana jako rodzaj towarzystwa wzajemnej adoracji, które ciągle przekonuje się na prywatnych przyjęciach o znaczeniu własnej misji… iluzorycznie, jak reżyser pokazuje to celną ripostą Jepa na dumny monolog jednej z zaproszonych do niego na taras pisarek.
Ale Sorrentino pokazuje też w Wielkim pięknie skłonność do pewnej przesady – i nie chodzi tu wcale o wszechobecne product placements, dla których skonstruowano nawet osobne sceny – umieszczając mieszkanie Jepa tuż nad Koloseum, by bardziej podkreślić jego pozycję społeczną, a także wyraźnie zasygnalizować, gdzie toczy się akcja.
Reżyser wrzuca do tego statecznych 50-60-latków na siłę w sytuacje młodzieżowe, każąc im bawić się, jakby mieli 20, co daje absurdalny, nierealistyczny efekt. Ale ok, jeśli wszyscy fruwają na koksie, da się to przynajmniej jakość uzasadnić.
Całe szczęście, Sorentino za swoje ostrze obrał komediodramat – formę prawdziwych mistrzów – który pozwala mu na uniknięcie oczywistych chwytów oraz broni film przed popadnięciem w tani moralitet. Największą zaletą filmu jest jednak obsada – aktorzy zostali idealnie dobrani do swoich ról i bez trudu się w nich odnajdują.
Wielki Toni Servillo jako Jep jest cynikiem-hedonistą, ale potrafi pokazać także swoje duchowe oblicze – doskonała kreacja. Sabrina Ferilli jako Ramona broni się być może tylko dlatego, że gra praktycznie samą siebie, ale nie można powiedzieć o niej złego słowa. Ładnie wypadają też epizodyczne role Isabelli Ferrari czy Seleny Grandi (legendy włoskiego przemysłu erotycznego).
Wielkie piękno było jednym z kandydatów do Złotej Palmy na tegorocznym Festiwalu w Cannnes, ale choć Sorrentino wyczarował w niej wiele fantastycznych momentów, ciężko nie odczuć, że czegoś w filmie brakuje, więc brak nagrody jest zasłużony. Jednak należy podkreślić, że jego nowe dzieło nie jest porażką, a raczej nie w pełni zrealizowanym potencjałem, którego słabością jest przede wszystkim brak pewnej wyrazistości.
Przez długą część filmu na plan pierwszy wysuwa się niemożność i trywialność życia głównych bohaterów – ok, ma być to obraz codziennej pustki, ale w scenariuszu brak mocnych akcentów – a to wraz z powtarzanymi do znudzenia próbami wizualnej metaforyzacji odbiera filmowi kopa, oziębia sos i osłabia wymowę, pozostawiając duży niedosyt.
Conradino Beb
Oryginalny tytuł: La grande bellezza
Produkcja: Włochy, 2013
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 3,5/5
Doskonała recenzja! Film jest dokładnie taki, jak mówi recenzent. Niemniej, podobał mi się bardzo 🙂
PolubieniePolubienie
Dzieki! Spoko film, chetnie obejrze jeszcze raz z dziewczyna jak wyjdzie na DVD!
PolubieniePolubienie
Zgadzam się z sumą przemyslen (z tą różnicą, że mnie się warstwa muzyczna podobała), chociaz moja ocena bliżej 2/5 niż 4/5. Te obserwacje bohemy nie są przecież jakąs dziką rewelacją czy czyms nowatorskim, niektóre powtórzono tyle razy, że aż chce się krzyczec ‚ZROZUMIAŁEM, DALEJ!’. Wątek koscielny z jednej strony zabawny, z drugiej też dosc banalny. Miałem poczucie, że film można niemal dowolnie przemontowac i wiele to nie zmieni. Aż chwilami szkoda mi było tego całego rozmachu wizualnego i aktorskiego na cos bardzo umiarkowanie odkrywczego.
PolubieniePolubienie