
Warszawscy królowie sceny garażowej: Gonzo & The Prezidents, atakują kolejną EP-ką. Tym razem najbliższą dźwiękowo temu, co zespół uosabia na żywo. Jest więc dużo seksu, psychodelii oraz niebezpiecznej jazdy bez trzymanki na rock’n rollowych autostradach. O nowej płycie, polskiej scenie alternatywnej, pojęciu „TriXter”, pierwszym oficjalnym klipie zespołu i wielu innych ciekawych historiach opowiada Kacper Pokorski, wokalista Gonzo & The Prezidents!
Łukasz „Ch-Fu” Szewczyk: Poprzednim razem, gdy przeprowadzałem z Wami wywiad, siedzieliśmy na dachu legendarnego już „Metalowca”. Rozmawialiśmy m.in. o Waszym stosunku do programów typu „Mam Talent”. Dzisiaj własnym sumptem, bez konieczności promowania się w nich, wydajecie „małą płytkę”. Opowiedzcie o tym, jak ona powstawała, bo wiem, że nie był to łatwy proces? A zarówno jej oprawa, jak i sama „treść”, robią wrażenie.
Kacper „Kacperro” Pokorski: Tak jest Prze Pana (śmiech)… „Wydajemy” to dość poważne i duże określenie, ale owszem mamy małą 5-numerową płytę/Ep-kę w wersji digipack, wyprodukowaną własnymi siłami na naszych zasadach, bez niczyjego dyktatu, w naszym świecie i po swojemu. Nie było to faktycznie łatwe zadanie. To trochę tak jak z utratą dziewictwa, nadal uczymy się to robić i nabierać wprawy. Najwięcej kłopotów było na etapie mixu. Z braku kasy nagrywaliśmy gdzie się da, nawet w garderobie. Brzmienie finalne nadal jest dalekie od naszych zamiarów i wyobrażeń. To raczej dopiero przedsmak przyszłości. Aktualnie bierzemy sie mocno za eksperymenty z rejestracją na stówkę, by wyeliminować ścieżkową sterylność. Będzie fun!
Ł.Sz: Płyta zaczyna się od potępieńczych jęków i utworu Bettie Page. Dalej wcale nie zwalniacie tempa i przez cały czas atakujecie słuchacza skomasowaną nawałnicą dźwięków. Czy ta płyta ma jakiś swój własny klucz, czy wolicie po prostu, by muzyka płynęła swoim własnym życiem zanurzona w chaosie?
K: Tą kwestię musi słuchacz rozgryźć sam.
Ł.Sz: Ciekaw jestem znaczenia tytułu płyty. „TriXter”, cóż to takiego?
K: TriXter to mocno złożona postać i zagadnienie. To pojęcie wiążące sie z mitologią stworzenia świata, pojawiające się właściwie w każdym kręgu kulturowym, odnoszące sie również do ambiwalentnej istoty człowieczeństwa i życia. Motyw trixtera to motyw postaci Boga lub bohatera – przechery, złośliwego oszusta, antagonisty demiurga, który kreuje siejąc zamęt i chaos. Jak Prometeusz czy Samael kuszący Ewę przy Drzewie Poznania.
Trixter może też mieć znaczenie społeczne i oznaczać osobę niepokorną, transgresywną (transgresja to przekraczanie granic, wykraczanie poza nie i poznawanie nowego, przestarzałe w angielskim „transgress” oznaczało grzech i grzeszyć, wg Kościoła to zaś działane nieortodoksyjne, skłanianie się ku heterodoksji i kontestacji porządku. To chęć poznania i rozwoju piętnowana w kręgu chrześcijańskim i nie tylko…), bitnika burzącego porządek i codzienne schematy.
Ł.Sz: To w zasadzie Wasza druga EP-ka. Czym różni się ona od swojej poprzedniczki LSD (Little Sound Demo)?
K: Wszystkim, od brzmienia po opakowanie – LSD pakowaliśmy w koperty z papieru pakowego i mazaliśmy sprayem. To była jazda – opary unosiły się kilka dni w moim pokoju. Wyglądały jak znaczki z kwasem w ogromnej skali
Ł.Sz: Bettie Page opowiada o tytułowej królowej występku i sado-maso, znanej pin-up girl. Opowiedz o czym traktują pozostałe teksty na płycie. Czy tematyka poruszana w nich jest równie barwna i kontrowersyjna?
K: Oouu, no tak to są szczere, proste kawałki i nie sądzę, by były kontrowersyjne. Uptown to po prostu piosenka o niedostępnej, zepsutej, snobce zachłystującej się sobą, w której próżno szukać czegooś więcej poza pozerstwem i samouwielbieniem, której istotą życia jest zmiana oprawy dzióbka na fejsie…. Nr.3 (Naked, przyp. red.) to hymn kościoła nudystycznego. W skrócie mówi on o nagości ideologicznej, kulturowej i fizycznej jako akcie szczerości.
Elevator Sex w gruncie rzeczy nie jest wcale o stosunku w windzie, to raczej wzgarda dla windy statusowej jeżdżącej między różnymi piętrami hierarchii społecznej i okropnym uczuciu utknięcia za jej drzwiami z ludźmi, dla których jedynym priorytetem jest wysiąść na jej ostatnim, właściwym piętrze. Ostatni jest mocny Trix, który będzie tym czym chcesz, bo my tego jeszcze nie wiemy…
Ideologia prowadzi do zwyrodnień, patologii, agresji i wykluczenia.

Ł.Sz: Oczywiście od razu rzuca się w oczy kolorowa, psychodeliczna okładka. Czy te wszystkie symbole, postacie na niej zawarte, w jakiś sposób oddają klimat płyty, ideologii Gonzo & The Prezidents, czy to tylko barwny dodatek mający przyciągnąć potencjalnych kupców?
K: Myślę, że już wiesz i musisz sam zdecydować albo zapytać okładki. Gonzo to brak ideologii. Ideologia prowadzi do zwyrodnień, patologii, agresji i wykluczenia.
Ł.Sz: Kto jest odpowiedzialny za jej grafikę?
K: Mirabella Liz, czyli Kacperro.
Ł.Sz: Wiem, że sami zajmujecie się promocją kapeli. Zarówno tworzeniem plakatów, często organizowaniem gigów, robieniem zwariowanych akcji happeningowych i szumu w Internecie. Jak będzie wyglądała sprawa promocji tym razem? Słyszałem, że uderzacie do dużych rozgłośni radiowych i nie dacie żyć prezenterom owych stacji, póki nie puszczą Waszej muzyki w eter?
K: Taki jest plan, w najbliższym czasie między innymi właśnie tym zamierzamy się zająć w ramach promo. Zobaczymy co na to dinozaury?
Ł.Sz: Widziałem filmowe promo płyty i muszę przyznać, że robi ono wrażenie. Kto jest za nie odpowiedzialny i w jaki sposób ono powstało?
K: Video powstało ad hoc i dla śmiechu. Na pomysł wpadłem ja gadając z Carlosem, a on skołował swojego znajomego Adasia Symonowicza operatora, z którym kiedyś realizowali jakiś klip. Wypiliśmy piwo, odpaliliśmy racę, buum i jest (śmiech).
Ł.Sz: Macie na swoim koncie jeden koncertowy klip, który promował płytę Kulturka – Outsider Rock Prezentuje do utworu Bettie Page. Słyszałem, że nakręciliście właśnie oficjalny klip. Ma być ponoć niezła sieczka. Klip powstał do ostatniego na płycie utworu Trix. Uchylcie rąbka tajemnicy czego możemy, albo nie możemy się w nim spodziewać? Jak przebiegał proces nagrywania klipu? Gdzie został on nagrany, kto jest odpowiedzialny za scenariusz i wykonanie, a także jaki klimat panował podczas jego kręcenia?
K: Ze zdjęciami do klipu uporaliśmy się w 24 godziny, właściwie tyle zajął cały plan filmowy. Wszystkie sceny ogrywane były w warszawskiej, garażowo-motocyklowej knajpie o nazwie 2koła. W miejscu, które jest jak zupełne złudzenie na warszawskiej mapie. Vintage’owa, tarantinowska psychodelia. Ludzie szwendający się późną nocą w okolicach Dworca Zachodniego nie wierzą w realność tego miejsca z wkomponowaną we wnętrzu beczką śmierci (mur de la mort). Idealne miejscówka na plan! Już musisz sobie wyobrażać jaki był klimat.
Scenariuszem i reżyserią zajął się Kuba Tomaszewicz i jego przyjaciele: Olo Pawluczuk i operator Maciej Kukulski. To była jego stara inwencja z szuflady, zmodyfikowana trochę o elementy, które narzuca sam song. Kuba podobnie jak my lubuje się w tripowych psychodelicznych treściach typu Fear and Loathing in Las Vegas, Midnight Cowboy czy Easy Rider i wiele innych, a właśnie o to nam chodziło. Na planie mieliśmy reżyserowaną video imprezę wzbogacaną o duuużą ilość paliwa! To był świetny dzień. Nieocenieni byli nasi znajomi, którzy wypełnili knajpę i zagięli czasoprzestrzeń!
Ł.Sz: Wiem, że udział w powstawaniu płyty miał Przemo, Wasz ex- klawiszowiec. Nie ma go już w kapeli. Co było przyczyną takiego stanu rzeczy i czy jego odejście nie wpływa na braki w Waszym brzmieniu? W końcu klawisze to był jeden z Waszych znaków rozpoznawczych.
K: Rozstaliśmy się z różnych powodów, ale nadal się kochamy (śmiech). Kwestia brzmienia jest relatywna. Dla jednych to dobrze z powodu przestrzeni między instrumentami, dla drugich to właśnie ją nadawały klawisze. Jest to raczej tymczasowa zmiana. Na razie dobrze nam w takiej konfiguracji. Na gigach nie ma klawiszy, jest surowiej i drapieżniej, co nie znaczy, że w tworzeniu zrezygnowaliśmy z klawiszy. Olson (perkusista grupy, przyp.red.) jest świetnym multiinstrumentalistą.
Ł.Sz: Na zdjęciach we wkładce do płytki jawicie się jako zbuntowani rock’n rollowcy, jakby żywcem wyjęci z lat ’60/’70. Czy to tylko taka poza, by zdobyć jak najwięcej kobiecych tyłków, czy tacy jesteście naprawdę? A może jedno i drugie?
K: My tam tylko staliśmy, a Igor cykał. Ma dobry aparat, a tyłków nigdy za wiele, zwłaszcza kobiecych!!!

Ł.Sz: Mimo iż macie na swoim koncie naprawdę wiele koncertów. Można rzec, że jesteście profesjonalnymi muzykami, to jednak wciąż tkwicie w „podziemiu”, tylko nieśmiało pukając do drzwi mainstreamu. Czy to świadomy wybór, czy może w Polsce naprawdę jest tak ciężko się wybić?
K: Nie wiem, jak z tym jest, może potrzebna jest dobra rampa lub odskocznia?? Nie wiem też do końca, gdzie chcemy trafić i czy to ma być na pewno mainstream i koniecznie polski. Może po prostu wślizgniemy sie przez tylne drzwi… Nie wiem.
Ł.Sz: Skoro już jesteśmy w tym undergroundzie, to co sądzicie o polskiej scenie alternatywnej? Znacie jakieś ciekawe kapele godne polecenia naszym (i nie tylko) czytelnikom?
K: Najbardziej fascynują mnie kapele kreujące coś nowego, oryginalnego i niepowtarzalnego, nie tylko jak na polskie standardy, ale stojące na poziomie światowym. Część z nich już zaczyna się doceniać. Niestety myślę, że pod kontem finansowym w tym kraju to nie będzie nigdy możliwe. Ostatnio interesowało mnie zagłębie trójmiejskie i ciekawy projekt Pedal Distorsionador, czy Destructive Dasy – kobieca formacja, albo kapela Gówno, az Wa-wy to The Stubs, grząskie pojeby Latające Pięści, mniej znani pozaziemscy Augen X, czy jeżdżący na wschód Satellite Beaver. Zawsze podziwiam kapele, które same sobie radzą i walczą o przetrwanie – mam tu na myśli egzystencję artystyczną i nonkonformizm, ciągły kierunek pod prąd, co w tej rzeczywistości jest prawie równoznaczne z samobójstwem. Niemniej Ci ludzie robią to wszystko zupełnie samodzielnie.
Ł.Sz: Czy można w ogóle powiedzieć, że Gonzo gra w ramach jakiejś określonej sceny, czy może tworzycie coś zupełnie swojego?
K: To chyba międzygatunkowa mikstura, działamy intuicyjnie, nie lubimy sie ograniczać. Wszystko zaczyna sie od drobnego impulsu. Nic nie jest nasze i nic nie jest czyjeś.
Ł.Sz: Słyszałem, że pomimo iż dopiero co wyszła Wasza EP-ka, to w okolicach marca planujecie wypuszczenie kolejnej „małej płyty”. A kiedy pierwsza długogrająca płyta?
K: Może to będzie kwiecień, na pewno na wiosnę. Do LP jeszcze długa droga, to niestety zależy od naszego budżetu, a on jest gówniany, bo materiał jest gotowy od dawna.
Ł.Sz: Słuchając Waszej muzyki od razu wyświetlają się w mojej głowie obrazy do kilku filmów i komiksów razem wziętych. Mamy tutaj Kino Drogi, Bitnikowski klimat wiecznej, ekstatycznej jazdy w strumieniu świadomości, klimat jak w Cocksucker Blues, czy kino eksploatacji lat 70-tych. Jeśli mielibyście stworzyć własny fabularny film, to jaki gatunek byście chcieli eksplorować i o czym by opowiadało to wiekopomne dzieło? 🙂
K: Psychodeliczne porno!
Gonzo to nie do końca muzyka, to bardziej jednostka chorobowa
Ł.Sz: EP-ka trwa niewiele ponad 16 minut i nie ukrywam, że po jej przesłuchaniu pozostaje duży niedosyt. Chce się od razu zapuścić ją jeszcze raz, a potem jeszcze i jeszcze… Czy to był właśnie Wasz cel, czy zadecydowały kwestie finansowe, że jest ona tak krótka?
K: Celem było nagranie płyty i udało się sfinalizować 5 kawałków z sesji z brzmieniem oddającym najbliżej to, co robimy na żywo.
Ł.Sz: Wasza muzyka to wypadkowa wielu fascynacji. Słychać w niej echa rocka psychodelicznego lat ’60/’70, rocka garażowego, tradycyjnego rock’n’rolla, psychobilly w stylu The Cramps, ale również punku, ska czy reggae. Czy to świadomy eklektyzm, czy jeszcze poszukiwanie własnego „ja”? Czy Waszym zdaniem już teraz można mówić o stylu Gonzo& The Prezidents? A jeśli tak, to jak można go zdefiniować?
K: Hmmm… to breja z tego świństwa, którego lubimy słuchać. Chyba nie da się tego określić i sklasyfikować. Poza tym szuflady są duszne. Może to psych trip grunge. Gonzo to nie do końca muzyka, to bardziej jednostka chorobowa.
Ł.Sz: Jesteście typowo koncertową grupą. Kto nie był na Waszych koncertach ten nie do końca chyba zrozumie, czym jest Gonzo & The Prezidents. Opowiedzcie, więc o Waszych najbliższych planach koncertowych i tym czego się można na nich spodziewać?
K: Większość naszych koncertów wypada spontanicznie i dzieje się to dość szybko. Może w końcu uda nam się przestąpić granicę i zagrać gdzieś poza krajem. Na razie najbliższe ważniejsze daty to 7.02, impreza promująca klip oraz koncert z kalifornijską grupą z San Francisco: Glitter Wizard, 24.04.
Ł.Sz: Dziękuję za wywiad i zapraszamy do Sochaczewa.
K: Dzieki. Dozo i uszanowanko.
Wywiad przeprowadził Łukasz „Ch-Fu” Szewczyk (Kulturka)