Towarzystwo (1989)

poster_society__1989__by_xguarawolfx-d9lrvj2

Brian Yuzna wszedł w świat kina z przytupem – wyprodukował Reanimatora i napisał Zza światów. Oba filmy nakręcił Stuart Gordon, umiejętnie łącząc wątki lovecraftowskie z groteskowo-ironicznym sosem i mnóstwem malowniczej makabry. Dziś są to już pozycje bliskie kultu, ale tylko wśród fanów pomysłowych horrorów klasy B z nalepką “pochodzi z lat 80-tych”.

Z podobną recepcją spotkało się Towarzystwo – reżyserski debiut Yuzny i produkcja z wielu względów wyjątkowa, zasługująca na szersze uznanie, niż to, które jest jej udziałem.

Film może i wygląda tanio oraz niepozornie, przynajmniej na tle ejtisowych hitów Spielberga czy Camerona, ale poza rześką rozrywką proponuje też wątki i obrazy z kategorii “mindfuck”, nieobecne zazwyczaj w gładkich blockbusterach. Oto małe misterium klasy B – humor, horror i paranoja podlane galaretą wybornej ohydy. Jeśli widział je David Cronenberg, to pewnie bił brawo tak, że okulary mu spadły.

Billy to młody chłopak z bogatej rodziny. Mieszka z rodzicami i siostrą w willi w Beverly Hills. Mógłby pielęgnować opaleniznę i lekko płynąć przez kremową codzienność, ale jego domownicy, jak i wpływowe persony z ich otoczenia, powodują w nim niepokój. Billy czuje, że rzeczywistość wyższych sfer skrywa jakąś brudną tajemnicę.

Twórcy Towarzystwa doskonale wiedzieli, że ich obraz nie zdobędzie Srebrnego Niedźwiedzia ani nie zawojuje festiwalu w Cannes. Odkręcili więc kurek z tym wszystkim, co powszechnie kojarzy się ze złym smakiem, i poszli w stronę pozbawionej kompleksów zabawy.

Początkowe partie filmu są cokolwiek stonowane, choć historia od początku nabrzmiewa zagadkowymi motywami. Mamy tu tropy mogące się kojarzyć z paranoicznym klimatem filmów typu Inwazja porywaczy ciał, a Yuzna podsyca naszą ciekawość dość skutecznie, pomimo średniej strony formalnej obrazu.

Także zdjęcia i muzyka są zwyczajnie przeciętne, na poziomie solidnego rzemiosła telewizyjnego. Te pierwsze obejmują wiele ujęć plaży i jasnych, czystych mieszkań; czuć tu raczej radosne “ejtisy”, niż wystylizowaną grozę i duszący klimat.

Aktorstwo nie zachwyca. Dość powiedzieć, że odtwórca roli Billy’ego błysnął potem w Słonecznym patrolu, gdzie musiał poprawnie wygłaszać kwestie dialogowe i biegać w czerwonych spodenkach. Tutaj także nie powala warsztatem, ale nie jest też dramatycznie zły.

Prześmiewczo, za pomocą grubej kreski, sportretowano za to tytułową socjetę. Oto ludzie wyglądający jak obsada Mody na sukces. Młodzi mają twarze od chirurgicznej linijki i perłowe uśmiechy. Starzy są spuchnięci od atrakcji życia; skrywają wiek za kolejnymi warstwami opalenizny, pod tupecikami i tanią jowialnością, ciążącą w stronę lepkiego samozadowolenia i prostactwa. Cały ten VIP-legion przeżera snobizm i degeneracja.

W Towarzystwie satyra przenika tkankę horroru cielesnego – na podobnej zasadzie i w zbliżonych proporcjach jak przenikała SF w Oni żyją Carpentera. Oba filmy, powstałe w tej samej dekadzie, epatują tę samą groteską i ironią, stawiają na umowność i komiksowe efekciarstwo. Oba tytuły łączy także wymowa. Krytyczne spojrzenie na władzę, kult pieniędzy, plastik toczący lata 80-te. Uwaga nakierowana na spiski żerujące na niewiedzy i słabości mas.

Carpenter przyznał, że nakręcił swój film, bo drażnił go rozbuchany konsumeryzm dekady. Nie wiem, co kierowało Yuzną, ale jego pozycja stanowi niezłą zabawę – miejscami tak dziką, że rzecz robi się transgresyjna. Największą atrakcją filmu jest jego końcówka. Reżyser popuszcza wtedy cugle, nokautując widza.

Transgresja ta wyraża się choćby w niejednorodności gatunkowej. Mamy u Yuzny – przechodzące w siebie płynnie – body horror, kino młodzieżowe, thriller i satyrę na elity. Gdzieś w tym wszystkim majaczy i Dziecko rosemary, i filmy Buñuela, i miłość do odjazdów rodem z Martwego zła.

Towarzystwo swoją atrakcyjność buduje jednak przede wszystkim na gruncie nadmiaru, przesady i przeładowania formalnego, które miażdży widza w finale i jest świadomym wyborem reżysera. Mamy tu orgię dwupoziomową: tę umiejscowioną w fabule i orgię efektów specjalnych, towarzyszącą tej pierwszej.

Yuzna mieli, multiplikuje i wydala – w zagęszczonej formie – sceny jak z filmów Cronenberga czy Carpentera (transformacje kosmity z Coś odbijają się tu w jakby echem w ujęciach z maszkarami) i obrazów Hieronima Boscha. Ale odwołania te stanowią jedynie bazę, na której twórca dobudowuje kolejne segmenty koszmaru, tworząc dumnie połyskującą katedrę zmysłowej ohydy i złego smaku najwyższej jakości.

Reżyser postanowił udowodnić, że tam, gdzie wyżej wymienieni artyści kończą swój freak show, on dopiero zaczyna. Efekty specjalne w Towarzystwie to ręczna robota. Zboczona, chora i rozkoszna. Ujmująca.

Ich dosłowność jest cnotą. Ilość poraża – Yuzna serwuje kopiasty gulasz dewiacji, makabry i pomysłowych transformacji. Jakość i pomysłowość tych sekwencji budzi podziw.

Zostajemy zbryzgani porcją wizualnej ekstrawagancji, którą powołał do życia niejaki Screaming Mad George, zainspirowany pracami Salvadora Dali. Orgia – z definicji zawierająca w sobie mnogość, niekiedy nawet nadmiar – dostaje tu oprawę godną swej nazwy. Przy czym Yuzna pozwala jej wybrzmieć z całym bogactwem śliskiego szczegółu, i wrażliwością na fakt, że pomiędzy gwałtowną kopulacją, a kanibalizmem, czy żądzą rozszarpania, wyssania partnera/partnerów granica jest cienka.

Nie jest to jednak film idealny. Miejscami nieco nuży. Pojawia się tu komiksowa i zbyteczna postać zdziwaczałej albo niedorozwiniętej kobiety wspierającej Billy’ego swoją siłą fizyczną. Ale jako całość Towarzystwo to zasadniczo zabawa dionizyjska i nie do zapomnienia.

Tytuł został źle przyjęty w Stanach, gdzie odebrano go jako wygłup bez klasy i sensu. Ale niezrażony tym Yuzna od lat planuje jego kontynuację, rzucającą światło na to, co się dzieje w VIP-owskich strefach modnych klubów dla ludzi z branży kinowej.

Podobno produkcję blokują względy finansowe. Cóż, ciężko uwierzyć, by jakiś bogaty producent mieszkający w willi nad oceanem dał mu pieniądze na ten tytuł, przeznaczony – to bardziej niż pewne – dla wąskiego grona odbiorców.

Tomasz Bot

Oryginalny tytuł: Society
Produkcja: USA, 1989
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 4/5

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.