Retro spojrzenie: Walk the Walk (1970)

Trzeba przyznać, że Kroger Babb, samozwańczy „nieustraszony showman”, w ciągu swojej trzydziestosiedmioletniej kariery zdołał zapracować sobie na to miano. Największy rozgłos przyniosła mu kultowa produkcja złotej ery kina eksploatacji, czyli Mom and Dad (1945) – film z prawdziwą sceną porodu, chowający się za zasłoną „edukacji seksualnej”, który stał się trzecią najbardziej dochodową produkcją dekady.

Babb był przede wszystkim producentem znanym ze swojej agresywnej strategii marketingowej. Korzystał z technik stosowanych przez komiwojażerów, obiecywał więcej, niż mógł dać, zalewając kolejne miasteczka przeróżnymi materiałami promocyjnymi, jednocześnie pilnując, żeby filmów wychodzących z jego stajni nie dało się przeoczyć.

Boje toczone z cenzorami (ponoć za Mom and Dad został pozwany ponad 400 razy!) tylko dokładały mu rozgłosu, który zresztą zręcznie podniecał, rozsyłając listy protestacyjne przeciwko własnym filmom. Inną znaną produkcją Babba był ckliwy moralitet She Shoulda Said No! (1959), wyrosły na propagandzie antymarihuanowej lat trzydziestych, kiedy to powstały takie tytuły jak Reefer Madness (1936) czy Marihuana (1936).

Lata siedemdziesiąte, za sprawą północnych seansów, przyniosły drugą falę popularności tym podstarzałym już wówczas filmom. Babb, choć stojący u progu emerytury, wciąż był nazwiskiem, które się liczyło. Gdzieś w tym okresie w jego ręce trafił Walk the Walk Jaca Zachy, uduchowiona opowieść o uzależnieniu od narkotyków (w roli głównej Bernie Hamilton, który wcześniej pojawił się m.in. w Dziewczynie z wyspy Buñuela, a kilka lat później zyskał rozpoznawalność dzięki serialowi Starsky i Hutch).

Choć moralizatorstwo sygnowanych zamaszystym podpisem Babba filmów „edukacyjnych” było czysto biznesową strategią, tutaj natchniony wydźwięk wydaje się szczery, przynajmniej do pewnego stopnia. Jac Zacha jest postacią właściwie nieznaną; poza Walk the Walk, rzekomą autobiografią, ma na koncie tylko gejowskie sexploitation The Stud Farm (1969).

Trudno powiedzieć, ile z jego życiorysu faktycznie trafiło do filmu, ale jest w nim jakaś powaga i pasja twórcy, przychodzącego do widza z prywatną misją. A że patos aktywisty łatwo wpada w toporne eksploitowe moralizatorstwo – promocji filmu na pewno to nie zaszkodziło!

Niezależnie od okoliczności powstania, czuć tu przede wszystkim dużą empatię względem bohaterów. Ci, poza ostatnią i pierwszą sceną (męczony głodem Mike ciska Biblią, po czym w rytm psychodelicznego jazzu zaczyna miotać się po podłodze i desperacko wylizywać ścianę) raczej nie pojawiają się na ekranie w celu zrobienia show.

Jest nawet ździebko czułego realizmu w tym, jak kamera pokazuje przygniecione peruką włosy, sfatygowane, spocone twarze i ubrania opinające ciała w niezbyt pochlebny sposób. Wiele pozostaje poza kadrem, z ćpaniem, głównym tematem i wabikiem filmu na czele. Nic dziwnego, że mimo starań Babba, produkcja przemknęła przez ekrany kin nie budząc większego zainteresowania.

On praktykuje w seminarium duchownym, potępia seks przedmałżeński i ma problem z heroiną. Ona jest wygadaną, zmęczoną życiem prostytutką o wysokiej pozycji w kręgu hipisowskim, która uwielbia Looney Tunes i straszne filmy. I to właśnie relacji między tą dwójką film poświęca najwięcej czasu, odstawiając na bok efektowne zmagania bohatera z nałogiem.

Oboje niemłodzi, wyłamujący się z tradycyjnego kanonu piękna, z punktu widzenia kamery nieciekawi. A jednak oglądamy ich, jak snują filozoficzne rozkminy, każde z własnym brzemieniem na plecach.

Walk the Walk to przykład kina drugsploitation, które, choć korzysta z pulpowego skansenu, jedną nogą stoi poza. Rejony, w których się obraca, są filmowo znajome: dzieci kwiaty, narkotykowy półświatek skacowany po Lecie Miłości, archetypiczna dziwka o złotym sercu, która nie może pogodzić się z seksualnym odrzuceniem.

W rytm rozedrganej ścieżki dźwiękowej zstępujemy w iście piekielne odmęty metropolii, prosto na deski frenetycznie roztańczonego hipisowskiego klubu. Mimo to Walk the Walk nie umie uciec od własnego kameralnego charakteru.

Dowodem może być choćby wyciszona scena na basenie, na przestrzeni której dwójka wyrzutków znajduje nić porozumienia. Porcja działki i blant rozwiązują im języki, a rozmowa zmienia ton, przechodzi od wygłupów Judy (z pasją odgrywającej kreskówkowego kojota) do dyskusji o bogu i życiu. Zacha miał talent do dialogów. Jego bohaterowie mówią z rzadko spotykaną w tego typu kinie naturalnością i nie bez własnych manieryzmów. Dobrze się ich słucha.

Seans sponsoruje Nicolas Winding Refn, który rozprowadza swoje kinofilskie obsesje nie tylko ze stołka reżysera, ale też, od niecałych dwóch lat, dzięki własnej platformie streamingowej BYNWR.com. Tam pełni rolę kuratora, za darmo udostępniając wybrane z własnej kolekcji i poddane rekonstrukcji cyfrowej pulpowe dobra.

Walk the Walk to już w ogóle specjalny przypadek – ostateczny wygląd filmu jest wynikiem szalenie żmudnej pracy restauratorów (o czym można przeczytać w jednym z materiałów na stronie).

Karolina Graczyk (Mors Dicit)

 

Oryginalny tytuł: Walk The Walk
Produkcja: USA, 1970
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 3,5/5

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.