W dolinie przemocy (2016)

in-a-valley-of-violence-poster

Najnowszy film Ti Westa ogląda się najlepiej w momentach kulminacji oraz rozluźnienia napięcia. Druga, nie będąca horrorem produkcja, wyreżyserowana przez Amerykanina, bardzo naturalnie i gładko operuje skrajnie różnymi odcieniami swojej narracji, od przemyślanych gagów sytuacyjnych po cytowanie Biblii przez kaznodzieję-alkoholika.

Dzięki tej płynności widz nie zwraca uwagi na prostotę scenariusza, czy budowanie postaci w oparciu o banalne stereotypy gatunkowe. Scenariusz napisany został zreszta przez samego Westa, który jak wiemy, uwielbia docierać znane i sprawdzone klisze.

Tajemniczy wędrowiec Paul (grany przez Ethana Hawke’a) przemierza spalone słońcem południe Stanów Zjednoczonych jedynie w towarzystwie swojego psa. Zmuszony zostaje on do odwiedzenia zabitego dechami, pogrążonego w bezrobociu, miasteczka Denton. A tam szybko popada w konflikt z lokalną bandą dowodzoną przez syna szeryfa, Gilly’ego (James Ransone).

Z opresji ratuje go właśnie szeryf, do roli którego Ti West wywołał z aktorskiego grobu samego Johna Travoltę, sugerując bohaterowi jak najszybsze opuszczenie mieściny. Jednak decyzja o powrocie do miasta, grubo podszyta chęcią krwawej zemsty, zapadnie gdy życia pozbawiony zostanie jedyny przyjaciel Paula, pies Abby.

Nakręcony na taśmie 35mm In a Valley of Violence to nic innego, jak hołd dla spaghetti westernu, zwłaszcza tego spod znaku Sergia Leone i Sergia Corbucciego. Widać to choćby po reprezentującym drugą stronę konfliktu duecie Travolta-Hawke. Swoją grą panowie podkręcają w zasadzie B-klasowość produkcji.

Czuć między nimi pewien subtelny luz, mimo że ich filmowy spór ma podłoże w obowiązkach i funkcjach, jakie pełnią. Całość, zapewne ze względów budżetowych, zamknięta została w dość kameralnym opakowaniu, na które składa się miasteczko i niewielka liczba bohaterów je zamieszkujących.

Nieliczna obsada oznacza także mniejszą ilość trupów, ale jak na rasowe kino zemsty przystało West nie patyczkuje się przynajmniej w wymierzaniu sprawiedliwości. Mimo że naprawdę brutalna egzekucja na ekranie pojawia się tylko raz, to i tak robi wrażenie.

Jak sama nazwa wskazuje, film pełen jest przemocy, która niczym sęp krąży nad głowami ekranowych postaci. Wszystko to ma oczywiście ujście w finale, ten jednak obiera bardziej bezpieczną drogę gatunkowej sztampy, niż odwrócenie etosu końskiej opery, tak bardzo kultywowane przez Włochów.

Film największą aprobatę znajdzie oczywiście u fanów krwawych spaghetti westernów, dla których film Westa będzie nieskrępowaną, postmodernistyczną przyjemnością. Docenią oni świetną muzykę autorstwa Jeffa Grace’a, który odpowiedzialny był za świetny soundtrack do Domu Diabła (2009), niesamowicie klimatyczne zdjęcia, czy silną obsadę aktorską.

Całą resztę odrzucić może dwuwymiarowość tej kreacji, przypominająca nomen omen typową scenografię westernową. Mamy tu do czynienia ze stylowym, nakręconyn z miłością obrazem, za którego fasadą nie kryją się jednak żadne głębsze wartości.

Jeśli szukacie kina egzystencjonalnego, stawiającego na szali moralności czyny pokroju morderstwa czy ucieczki od obowiązków, to źle traficie. In a Valley of Violence dowodzi wprawdzie, że dobrze podana zemsta smakuje zawsze tak samo dobrze, ale nie znajdziemy tu nic więcej. I całe szczęście, że to tylko tyle.

Oskar „Dziku” Dziki

 

Oryginalny tytuł: In a Valley of Violence
Produkcja: USA, 2016
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 3,5/5

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.