Władcy chaosu (2018)

„Moja ojczyzna… szarość, nuda i wysoki wskaźnik samobójstw” – mówi na wstępie Euronymous (Rory Culkin), gitarzysta formacji Mayhem. Jest rok 1987 a nowo powstały nurt muzyczny, true Norwegian black metal, toruje sobie właśnie drogę do międzynarodowego sukcesu. Okupiona zostanie ona jednak samobójstwem, morderstwami i serią podpaleń norweskich kościołów.

Reżyser Jonas Åkerlund zna realia ciężkiej muzyki, gdyż sam we wczesnych latach 80-tych współtworzył legendarny szwedzki zespół metalowy Bathory. W swoim CV ma również pracę nad teledyskami dla Rammstein, Prodigy i Lady Gagi. Pomogło mu to w zobrazowaniu prawdziwego oblicza tych, którzy uważają się za władców śmierci oraz chaosu.

Cała ideologia naszych bohaterów, łącząca nazizm z neopogaństwem i satanizmem, rozpada się przy każdej próbie poddania jej analizie. Sam reżyser nie stara się jednak usprawiedliwiać działań poszczególnych członków zespołu, wahających się od niesmacznych do nagannych.

Wszystko to zrodzone jest z monotonii życia klasy średniej z obrzeży wielkich miast. Nie ma zatem cienia ironii w słowach głównego bohatera, kiedy komentuje on chrześcijańskie społeczeństwo słowami: „Uciskają nas swoją dobrocią i solidarnością”.

Każdy z członków „wewnętrznego kręgu” to pozer. Goście podcinają sobie żyły na scenie i rzucają w tłum martwe zwierzęta, ale pożyczają również samochody od rodziców, by pod osłoną nocy zrywać naszywki Scorpions z własnych kurtek.

Jedynie Varg (Emory Cohen) zdaje się zagłębiać w ten absurdalny system wartości bardziej, niż jego rówieśnicy. Wyznaje on prostą zasadę – albo robisz coś dla sprawy, albo się sprzedajesz. Jednak to nie Varg a Dead (Jack Kilmer) jest centralną postacią filmu. Jego gwałtowne samobójstwo, i co najważniejsze, beznamiętna reakcja Euronymousa, stanowi punkt zwrotny dla całego ruchu.

Zdjęcie przedstawiające zwłoki wokalisty Mayhem stało się okładką bootlegu Dawn of the Black Hearts, oddzielając zwykłych prowokatorów od prawdziwych wyznawców, których mrocznych obraz od zawsze chciał kultywować Euronymous.

Samobójczy akt wokalisty Mayhem to również hołdujące charakterowi nurtu, brutalne widowisko przemocy. Podcinanie sobie żył zwieńczone strzałem w głowę zostało z premedytacją rozciągnięte do granic. Sceny takie rozwiewają wątpliwości, że Władcy chaosu mogli wyjść spod ręki empatycznego antropologa. Na jego miejscu pojawia się szybko facet, który lubi szokować.

Choć ogólny zarys historii oparty jest na faktach, scenariusz ubarwia ją całą masą plotek i legend, jakie narosły wokół zespołu. To mogłoby wprawdzie kłuć to w oczy zarówno zatwardziałych fanów nordyckich brzmień, jak i tych powierzchownie znających temat, ale teledyskowe oko reżysera sprawia, że obraz zachwyca mimo wszystko swoim pocztówkowym pięknem.

Faktycznie, dzieło Åkerlunda nie hołduje zniszczeniu, bo znajdujemy w nim również chwile ulotnej radości, jak ta, gdy Varg i Euronymous tańczą wokół płonącego kościoła. W tym momencie obaj czują się jak potężni bogowie, albo raczej dwa demony. Wentylem bezpieczeństwo okazuje się wyjątkowo trafny humor, zawarty nie tylko w ironicznej i bardzo samoświadomej narracji Euronymousa z offu, ale także w dialogach czy wydarzeniach.

Podobnie jak muzyka Burzum i Mayhem, tak i Władcy chaosu to dla mnie przeżycie w takim samym stopniu nieprzyjemne, co uroczo sympatyczne. A wszystko dlatego, że Åkerlund nie traktuje swojego filmu serio, znajdując idealny balans między humorem, a depresyjnym upadkiem. „Całe to zło i mrok miało być tylko zabawą” – mówi główny bohater, gdy sprawy coraz bardziej zaczynają wymykać się spod kontroli. I tak właśnie podsumować można ten film.

Oskar „Dziku” Dziki

 

Oryginalny tytuł: Lords of Chaos
Produkcja: Szwecja/Wielka Brytania, 2018
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 3,5/5

1 komentarz

  1. „Recenzja” jest miejscami równie błyskotliwa, jak błyskotliwi okazali się twórcy „Lords of Chaos”, którzy w filmie o genezie tzw. drugiej fali black metalu pominęli postać podpalającego świątynie razem z Vikernesem Samotha, ale znaleźli miejsce dla doommetalowców z Cathedral.

    Oskarze Dziki, dlaczego napisałeś tekst na temat czegoś, co ewidentnie widać, że zainteresowało Cię na pół gwizdka i o czym zupełnie nie masz pojęcia? Chyba nie jesteś kimś takim, o kim, odwołując się do Jerzego Płażewskiego, wspominają Mirella i Jarosław Kurkowscy w ostatnim, czwartym numerze pisma „Hermaion”?

    Albo po prostu starasz się sprawiać wrażenie takiego, który nim nie jest… Co zdaje się potwierdzać ten najpiękniejszy z Twoich kwiatków: „(…) pożyczają również samochody od rodziców, by pod osłoną nocy zrywać naszywki Scorpions z własnych kurtek.” Litości…

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.