Retro spojrzenie: Ostatni dom po lewej (1972)

Wes Craven został wychowany w baptystycznej rodzinie przez uzależnioną od alkoholu matkę, która uważała świeckie dobra kultury za grzech wagi ciężkiej. Tym samym zabraniała swojemu synowi kontaktu z filmem czy muzyką popularną.

Jakiż musiała przeżyć szok, kiedy dowiedziała się, że jej syn, po ukończeniu prywatnego uniwerku w Nowym Jorku, zaczął kręcić filmy pornograficzne! Jednak to nie domowe reperkusje doprowadziły do powstania pierwszego, głośnego dzieła młodego wówczas reżysera, a przynajmniej nie miały tutaj kluczowego znaczenia.

Ostatni dom po lewej to dzieło człowieka, który widział swoich rówieśników wysłanych na wojnę w Wietnamie, podczas gdy ci, którzy pozostali w domu, tworzyli rewolucyjne ruchy społeczne. Ale to właśnie strachliwe podejście do walki z globalnym okrucieństwem, na zasadzie chowania głowy w piasek, doprowadziło Cravena do tego, że wlał całą swoją frustrację w legendarny już dzisiaj film eksploatacji.

Do jego powstania przyczyniło się również, będące wówczas w rozsypce, życie prywatne Wesa. Pornografia stała się sposobem na wiązanie końca z końcem, ale to właśnie ona otworzyła filmowcowi drzwi do realizacji debiutanckiego dzieła.

Po spotkaniu z Seanem Cunninghamem latem 1969 roku, powstał mockument erotyczny o wszystko mówiącej nazwie Together (1971) z młodą Marylin Chambers. Po ogromnym sukcesie filmu, Cunningham zebrał fundusze na kolejny projekt i nakłonił niechętnego Wesa do objęcia funkcji reżysera.

O Ostatnim domu po lewej nie można mówić unikając słowa „gwałt”, bo to on jest punktem zapalnym dla całej historii! Miejsce centralne zajmuje tu napaść na młodą Mari Collingwood (Sandra Cassell) oraz jej „koleżankę z drugiej strony torów”, Phyllis Stone (Lucy Grantham).

Obie dziewczyny udają się do wielkiego miasta – ku rozczarowaniu rodziców tej pierwszej – by załapać się na jakiś psychedeliczny koncert, zjarać jointa i przechylić butelkę. Ale w trakcie próby zakupienia zioła bohaterki zostają porwane przez gang zbiegłych psychopatów.

Zdegenerowana „rodzinka” wywozi dziewczyny do lasu i na zmianę gwałci oraz poniża, ostatecznie pozbawiając życia. Z powodu jakiegoś chorego zrządzenia losu, gang w poszukiwaniu kryjówki trafia na ganek Collingwoodów. Spokojne małżeństwo odkrywa w końcu, że bandyci pozbawili życia ich jedyne dziecko i oddaje się dzikiej, krwawej zemście.

Ostatni dom po lewej to w zasadzie obskurna interpretacja Źródła (1960), legendarnego filmu Ingmara Bergmana, który przez dziesięciolecia walczył z cenzurą i był banowany w kolejnych krajach. Z tego powodu Craven i Cunningham początkowo wydali swój film z fałszywą pieczęcią „Rated R”, ponieważ Motion Picture Association of America postulowało o wycięcie aż 12 minut oryginalnego materiału.

Jednak pierwotny scenariusz Cravena był o wiele bardziej bezlitosny i okrutniejszy niż to, co trafiło na rynek! W pierwszym skrypcie znalazła się np. scena, w której oprawcy rozpruwają brzuch jednej z ofiar, by wspólnie posilić się jej wnętrznościami. Był to twór umysłu, który lubował się we wszelakim rozkładzie.

Wyrzeźbiona w branży porno wrażliwość Cravena widoczna jest praktycznie od pierwszych minut seansu, który zaczyna się od spojrzenia na nagie ciało Mari zniekształcone przez prysznicowe drzwiczki. Kiedy chwilę później ojciec komentuje jej brak stanika, kamera dba o to, byśmy dość dokładnie widzieli przebijające przez ubranie sutki.

Siedemnastolatka usilnie chce dowieść swojej kobiecości, co szybko zostaje wykorzystanie przez Kruga (David Hess) i jego bandę. Craven, podrzucając ofiarę wprost do siedliska gwałcicieli, chce abyśmy postrzegali dziewczynę wyłącznie jako obiekt seksualny. W ten prosty sposób reżyser kształtuje również bohaterkę na awatara „pokolenia miłości”, naiwnie wierzącego, że hipisowska postawa uratuje go przed czyhającymi w społeczeństwie drapieżnikami.

Nie sposób uniknąć skojarzeń rodziny Kruga do bandy Mansona. Herszt zdeprawowanej bandy wykorzystuje biseksualną żonkę do spóły ze swoim bratem Juniorem (Jeramie Rain). Jej imię zresztą pochodzi od ulubienicy Mansona, Susan Atkins. Za przybranego syna robi Łasica (Fred J. Lincoln), który pozostaje pod ciągłym wpływem patologicznie apodyktycznego Kruga.

Banda nie posiada również jakiegoś określonego kodeksu moralno-etycznego, jest to po prostu hedonizm pełną gębą. Dewiacyjny patchwork zdaje się wprawdzie rozpadać wtedy, kiedy górę biorą moralne wyrzuty Łasicy, ale te szybko daje się „naprawić”.

David Hess jest bez wątpienia twarzą Ostatniego domu, odrażającą, brudną i złą. Nic więc dziwnego, że dość mocno ocenzurowana wersja brytyjska zalała Wyspy pod tytułem Krug and Company. Aktor tak dobrze wcielił się w rolę zwyrodniałego drapieżnika, że film Cravena praktycznie przypieczętował karierę Hessa. Krug jest wcielonym złem, które stąpa po ziemi, biorąc wszystko, co chce. Jego bezwzględna dzikość wpisana jest w zalane brązem oczy.

Hess obdarzył przy tym film nie tylko swoją charakterystyczną twarzą, ale własną ścieżką dźwiękową. Motyw przewodni: Wait for the rain, delikatnie sugeruje, że droga postaci, które obserwujemy, z góry skazana jest na zagładę.

Warto wspomnieć, że Craven nawiązuje tu także nowatorsko do montażu telewizyjnego. Sekwencja śmierci Mari została skomponowana tak, by przypominać wiadomości z publicznych egzekucji w Wietnamie; Krug wyciąga tymczasem lufę swojego rewolweru ku krawędzi ekranu. To zaskakująco sprytna kompozycja, przywołująca podświadomie ohydne nagrania, jakie trafiły do milionów domów za sprawą telewizji.

Przekaz Cravena jest więc jasny – przemoc znalazła dom na progu kochającej spokój klasy robotniczej. Okrucieństwo było tylko wyjącym z daleka echem, które ówczesna widownia musiała znosić to wraz z niezliczoną ilością cierpiących. Lato miłości już się skończyło!

Jednak bandytów dopada w końcu zasłużona kara, godna ich grzechu a z pozoru spokojnych ludzi, jak na ironię, wylewa się barbarzyństwo. Gra zmienia zasady, teraz to łowcy stają się zwierzyną. Kutasy są odgryzane, piła mechaniczna warczy w powietrzu a gardła otwierane są z gracją zawodowego rzeźnika. Ale katharsis nie nadchodzi.

W przeciwieństwie do powstałych na fali Ostatniego domu filmów z nurtu rape & revenge, takich jak choćby Pluję na twój grób (1978), zemsta dla rodziny Collingwoodów jest formą upodlenia, która sprowadza ich do poziomu równego ich opresorom. I to chyba najbardziej perfidna sztuczka Cravena, zaprzeczenie jakiemukolwiek uwolnienia pozytywnych emocji. Dal reżysera wszyscy jesteśmy zwierzętami.

Rzeczywistość Wesa Cravena nie zapewnia – jak ma to miejsce w Źródle – żadnej rehabilitacji – podobnie jak u Hoopera w jego rozliczeniu z Wietnamem, Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną (1974). Filmowiec oferuje nam jedynie nihilizm i zagubienie w bezkresnym oceanie nienawiści.

Jego debiut to bez wątpienia jeden z najważniejszych obrazów X muzy. Film, który przemawiał do całego pokolenia. Strach nie był już sposobem na ucieczkę od chwiejącej się codzienności, teraz trzymał lustro przed naszą twarzą, każąc nam zaglądać głęboko w otchłań. Dla Cravena całe społeczeństwo było chore, ale był on jednym z niewielu, którzy odważyli się zerwać strup i pozwolić ranie oddychać.

Oskar „Dziku” Dziki

 

Oryginalny tytuł: The Last House on the Left
Produkcja: USA, 1972
Dystrybucja w Polsce: Carisma Entertainment Group
Ocena MGV: 4/5

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.