Truposze nie umierają (2019)

Kruchość ludzkiego życia, śmierć i wieczna egzystencja nie są dla Jarmuscha tematem nowym. Reżyser bawił się tymi motywami w Truposzu (1995), Tylko kochankowie przeżyją (2013) czy Ghost Dogu: Drodze samuraja (1999). Nic więc dziwnego, że zaprowadziło go to w końcu do kina zombie. I choć jest to zdecydowanie najlżejszy film Jarmuscha – wbrew temu, co sugerują zwiastuny – znajdziemy tu dużo autorskiego stylu i poczucia humoru!

W Truposze nie umierają obserwujemy upadek świata z poziomu kompletnej prowincji. Cliff Robertson (Bill Murray) i oficer Ronnie Peterson (Adam Driver) dostrzegają serię dziwnych zdarzeń podczas rutynowego patrolu po zabitym dechami miasteczku Centreville gdzieś w środkowym USA.

Słońce wydaje się zachodzić dużo później niż powinno, zegarki zatrzymują się, w telefonach komórkowych pada bateria, a kiedy bohaterowie zostają w końcu wezwani na miejsce brutalnego morderstwa o kanibalistycznym podłożu, jasne okazuje się, że świat stoi w przededniu apokalipsy zombie.

Zombie w filmie Jarmuscha zachowują się i wyglądają jak w większości klasycznych obrazów o żywych trupach. Snują się po pustych ulicach, dociskają spragnione ludzkiego mięsa twarze do witryn sklepowych i wsadzają ręce między służące za zabezpieczenie deski. W swej prostocie i archaiczności, wyzbywają się pierwiastka grozy, przyjmując rolę absurdalnego żartu. Bo jak inaczej nazwać Iggy’ego Popa w roli umarlaka, kiedy ten naprawdę wygląda jak jeden z nich?

Reżyser przyznał zresztą, że obsadę Truposzy zebrał na zasadzie spotkania ze starymi znajomymi – film okazał się wypadkową wspólnie spędzonego weekendu, imprezy całkowicie poprowadzonej przez Jima, apatycznej, przepełnionej autorskim humorem i miłością do Stanów Zjednoczonych. Ta ostatnia najbardziej daje się odczuć w archetypowym amerykańskim miasteczku czy ciągle powracającej piosence country!

Przez pierwsze 40 minut bohaterowie kręcą się po okolicy bez większej interakcji z ożywionymi zwłokami. Trio funkcjonariuszy tworzy wręcz podręcznikową, sitcomową rodzinę. Murray jest trzeźwym tatą, Driver wciela się w rolę wrażliwej matki, a siedząca na tylnym siedzeniu oficer Mindy Morrison (Chloë Sevigny) to spanikowane dziecko. Wszechświat, który przemierzają, jest w większości zamieszkany przez aktorów z „gangu Jarmuscha”.

Nikt oprócz Tildy Swinton nie mógł zagrać szwedzkiego grabarza z zamiłowaniem do religii wschodu i katany. Tylko Tom Waits może narzucić na siebie stare łachy i stać się mieszkającym w lesie pustelnikiem, któremu widocznie cała katastrofa jest na rękę. Nie zabrakło również ukłonu w stronę kultury afro, w jednej z epizodycznych ról pojawia się znany z kultowego Wu-Tang Clanu raper RZA!

Wszystko działa tutaj tak dobrze, że widz nawet trochę żałuje, kiedy na ekran wylewają się żywe trupy. Prawdę mówiąc, reżyser w tej kwestii nie ma nic nowego do powiedzenia, czego nie wykrzyczał George Romero ponad 40 lat temu. Poprzez zachowanie w martwym mózgu pewnych rutyn, zombie stają się metaforą konsumpcjonizmu i materializmu na wzór tego, co widzieliśmy w kultowym Świcie żywych trupów (1978).

Jarmush dostarcza jednak świadomości współczesnych lęków. Horda zombie z świecącymi iPhone’ami w dłoniach jęcząca „wi-fi” to dość jasna metafora. Tak samo jak postać bucowatego farmera (Steve Buscemi), noszącego czerwoną czapkę baseballówkę z napisem „KEEP AMERICA WHITE AGAIN”.

Ale największym wkładem twórcy w klasyczny schemat gatunkowy jest cała masa meta humoru i mrugnięć okiem, co czyni Truposzy filmem naprawdę przewrotnym… choć wszystko to trafi jedynie do zatwardziałych fanów twórczości reżysera. Cała reszta, spodziewająca się filmu w stylu Zombieland (2009), może być znudzona, a nawet zażenowana. Sam zakończyłem jednak seans ze szczerym uśmiechem na twarzy.

Oskar „Dziku” Dziki

 

Oryginalny tytuł: The Dead don’t Die
Produkcja: USA, 2019
Dystrybucja w Polsce: tylkohity.pl
Ocena MGV: 4/5

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.